poniedziałek, 30 stycznia 2012

Koh Samui Dzień 2

Jeśli chodzi o śniadania w naszym resorcie to nie było za dużego wyboru, były 4 rodzaje- amerykańskie, rosyjskie, francuskie i oczywiście tajskie. Z reguły jedliśmy to amerykańskie, bo było najbardziej pożywne. Po śniadaniu wybraliśmy się od razu na plaże mając nadzieję, że w końcu pogoda się zmieni na lepszą. Znaleźliśmy też wcześniejsze zejście na plażę i mały uroczy sklepik prowadzony przez tajskie małżeństwo.
Z początku było pochmurnie, ale późnym popołudniem wyszło słońce i rozgoniło chmury, wiec cały dzień spędziliśmy na plaży pływając, zbierając muszelki, szukając krabów i wypoczywając. No i oczywiście mieliśmy towarzystwo- tutejsze pieski przybiegly do nas prosząc o coś do jedzenia. Szukały też jakiejś zabawy, bo chętnie aportowały i szukały patyków w wodzie. Potem wykopały sobie dziurę i wszystkie patyki, które zostały przeze mnie rzucone, zręcznie wyłapały i zakopały w owej dziurze.
I to by było na tyle z tego dnia, zresztą zobaczcie zdjęcia, one na pewno są ciekawsze:               







Spacer jeszcze z parasolką



Muszelki




Sklepik


Słońce wychodzi!




Sklepik ruchomy



Bitwa o patyk





Szukając gekonów natrafiliśmy na skorpiona...


niedziela, 29 stycznia 2012

Koh Samui dzień 1


Nieszczęsna recepcja...
Obudził nas ulewny deszcz… Wstaliśmy i wyruszyliśmy w tą ulewę w poszukiwaniu recepcji, co wcale nie było łatwe. Przez to nie zdążyliśmy już na śniadanie, które było wydawane do 11stej i przemoknięci, w złym humorze wróciliśmy do naszego domku. Zadzwoniłam stamtąd do recepcji pytając jak tam trafić, a recepcjonistka wyjaśniła mi, że jak przestanie padać, mamy udać się w stronę drogi wyjazdowej z resortu a ona po nas wyjdzie… Tak też zrobiliśmy i stwierdziliśmy, że jakąś godzinę temu staliśmy właśnie przy drzwiach recepcji zastanawiając się, gdzie ona jest! Ale udało się zrobić check-in bez żadnych kłopotów. Nawiasem mówiąc, trochę się obawiałam, czy wszystko pójdzie tak jak trzeba, bo pierwszy raz załatwiałam wszystko sama online, bez żadnego biura podróży i pośredników.

Asiate Restaurant


Potem poszliśmy coś zjeść do Asiate Restaurant, francuskiej restauracji mieszczącej się w naszym resorcie. Czekając na posiłek, porozglądaliśmy się trochę.


Tajski posiłek

Moje zainteresowanie wzbudził tzw. spirit house, czyli dom dla duchów. Ma on na celu zapewnienie schronienia dla duchów, które mogą być problematyczne dla ludzi, jeśli nie zostaną zaspokojone. Ludzie zabiegają zatem o ich przychylność, ofiarowując pokarm i napoje, paląc kadzidełka oraz obsypując te miniaturowe światynie kwiatami.
Spirit house

Domy takie spotkać można praktycznie przy każdym domu w Tajlandii. Ustawiane są w pomyślnym miejscu, zazwyczaj w rogu nieruchomości. Kapliczki te często zawierają wizerunki ludzi i zwierząt.
Warto jest wspomnieć jak powstała ta piękna tradycja: Dawno, dawno temu, gdy na świecie nie było jeszcze ludzi, tylko bogowie oraz duchy, te ostatnie wybrały sobie najlepsze miejsca w okolicy do zamieszkania. Gdy pojawiliśmy się my, ludzie, nasz wybór był taki sam. Nastał wtedy konflikt pomiędzy ludźmi a duchami. Wtedy wkroczyli bogowie i wyjaśnili ludziom, żeby wrazm z własnym domem, wybudowali obok domek dla duchów zamieszkujących ten sam teren.
Drewniany domek duchów obok restauracji
Od tamtej pory jest to podstawowa zasada, o którą należy przestrzegać, gdy chce się żyć w zgodzie z duchami. I trzeba pamiętać o tym nie tylko wtedy, gdy stawia się nowy dom. Nawet gdy się go remontuje, domek dla duchów należy też odnowić, a jeżeli poprawią się warunki życia rodziny lub jakaś instytucja dobrze prosperuje, świątynia duchów powinna zostać powiększona i ulepszona…
Przykładowe wnętrze spirit house
Zwiedziliśmy cały resort, który był bardzo egzotycznie urządzony, z wieloma tajskimi rzeźbami i buddyjskimi statuetkami włącznie. I jak to bywa w takich miejscach, praktycznie na każdej ścianie, jak również i u nas w domku można było zauważyć dużo małych gekonów. Pod nogi też trzeba było patrzeć, czasem można było się natknąć na barwne i duże jaszczurki.









Po opuszczeniu resortu, z mapą w ręku postanowiliśmy się przejść i pozwiedzać okolicę.
Gdy tak idzie się wzdłuż szosy, widać wyraźnie, iż pomimo, że Koh Samui staje się popularną miejscowością turystyczną, ludzie żyją tu nadal w biedzie. Większość przydrożnych domków ma swoje własne małe sklepiki i sprzedaje tam praktycznie wszystko, co może się przydać turystom. Szczególnie często można natrafić na małe „stacje paliw”, gdzie paliwo sprzedawane jest w litrowych butelkach, praktycznie 24h. Popularne są też wypożyczalnie aut lub motocykli a także pralnie.





Kokosy...


Oczywiście pierwszą rzeczą, która się rzuca w oczy, to otaczająca nas roślinność, gdzie królują palmy kokosowe. Koh Samui znane jest właśnie z największych plantacji kokosowych i nie bez powodu nazywane jest wyspą kokosowych drzew. Można tutaj obejrzeć pokazy specjalnie wytrenowanych małp, które wspinając się na palmy, pomagają ludziom w zbieraniu kokosów. Kiedyś istniała tu nawet specjalna szkoła trenująca te zwierzęta, z biegiem czasu jednak tubylcy zaczęli używać długich, bambusowych kijów do strącania kokosów.


Kokosy, tylko małpy brak


Gdy dotarliśmy na plażę, dalej niebo było zachmurzone, ale na szczęście nie padało.
Resztę tego dnia spędziliśmy spacerując plażą i zbierając muszelki. W międzyczasie przypałętał się do nas jakiś miejscowy pimpek, który stwierdził, że tam potoważyszy a także popilnuje naszych rzeczy J
Po obejrzeniu zachodu słońca wróciliśmy skonani do domku.

Niestety dzisiaj nadal było pochmurno




Pimpek :)


Nie ma to jak własny bodyguard