poniedziałek, 11 czerwca 2012

Kuala Lumpur Dzień 2



Tak jak planowaliśmy wczoraj tak zrobiliśmy. Wstaliśmy po 9tej na śniadanie w hotelowej restauracji.

Potem trzeba było się zastanowić co zrobić z pokojami, bo o 12stej mieliśmy się wymeldować.
Ustaliliśmy więc z recepcją, że zatrzymamy jeden pokój do 14stej, a z reszty się wymeldujemy.

Następnie poszliśmy załatwić 2 taksówki, które miały nas zawieźć do Batu Caves. Nam akurat trafił się bardzo sympatyczny taksówkarz, który po drodze na miejsce opowiadał nam trochę o historii miasta i pokazywał niektóre ważne budynki i zabytki.

Szybko dotarliśmy do jaskini, która naprawdę zapierała dech w piersiach, a szczególnie wielki posąg boga wojny Murugana. Żeby wejść do świątyni trzeba pokonać 272 stopnie schodów. Podczas tej wspinaczki trudno nie zauważyć wszędobylskich małp, które tylko czekają, aż ktoś zaoferuje im jakiś smakołyk. 
Ja się jednak nie odważyłam ich karmić, bo stają się wtedy agresywne. Wystarczyło mi jak jedna skoczyła mi z tyłu na kark, gdy próbowałam wyciągnąć z torebki telefon. Zapewne myślała, że mam dla niej coś pysznego.

Gdy już wdrapaliśmy się na samą górę, naszym oczom ukazała się ogromna jaskinia z wieloma religijnymi posągami. Była tam także mała hinduska świątynia, gdzie właśnie odmawiana była modlitwa.

W głębi jaskini, gdy popatrzyło się w górę, można było zauważyć stado małp wspinających się po stromych zboczach. Niektóre zbiegały na doł jak tylko zauważyły lub wyczuły jakieś jedzenie.

Pięknie wyglądały też smugi światła przebijające się do wnętrza przez wielką lukę w skale nad naszymi głowami.

Gdy skończyliśmy podziwiać ten cud stworzony przez matkę naturę i ludzi, udaliśmy się w drogę powrotną. Na dole zrobiliśmy jeszcze wspólne zdjęcie pamiątkowe z flagą Malezji i wyruszyliśmy do hotelu.

Po takiej wycieczce zgłodnieliśmy strasznie i wstąpiliśmy do hotelowej restauracji, gdzie za małą sumę można było jeść co tylko się podoba, bo wszystko było podane w postaci bufetu.

Najedzeni, czekaliśmy już na nasz autobus, który zawiózł nas spowrotem do Singapuru.

Mogę śmiało powiedzieć, że jeśli ktoś z Was będzie w KL, to Batu Caves powinny znaleźć się na Waszej liście miejsc, które warto zwiedzić.






















Lustereczko powiedz przecie...








Petronas Towers w tle...


Tak, to są jej włosy...


sobota, 2 czerwca 2012

Kuala Lumpur Dzień 1




W zeszłą sobotę pobudka musiała nastąpić wcześnie i to o wiele za wcześnie, bo już o 6stej rano…

Co było wyzwaniem, bo pracę skończyłam w piątek po 23ciej, a spać mi się tak szybko nie chciało.

Zbiórkę zarządziło nasze biuro podróży Five Stars (link) na 7.30 pod Golden Mile Complex. 
Pół godziny później miał nastąpić wyjazd. Jechało oprócz nas jeszcze 6 osób, więc stanowiliśmy liczną grupkę ośmiu turystów.

Na całe szczęście wszyscy stawili się o wyznaczonej porze, odebraliśmy vouchery na hotel i autobus i mogliśmy ruszać!

Nasz tzw. VIP coach wcale nie był taki super, chociaż trzeba przyznać, że miejsca było dosyć, żeby wygodnie się ułożyć do snu.

Po drodze mieliśmy jeden półgodzinny postój w malezyjskim food courcie. Ogólnie droga nam się nie dłużyła, bo większość czasu przespaliśmy.

Nie pamiętam dokładnie o której byliśmy w KL, ale na pewno było po południu gdy dotarliśmy do hotelu. 
Swiss Garden Hotel mieści się w centrum miasta, co było dużym plusem. Zarezerwowaliśmy cztery dwuosobowe pokoje i przy check-in trochę nas zdziwiło jak pani recepcjonistka oznajmiła, wręczając karty do dwóch pokoi, że pozostałe dwa nie są jeszcze posprzątane i musimy poczekać na resztę kart…

A więc wprowadziliśmy się szybko do tych 2 pokoi- chłopaki do jednego, dziewczyny do drugiego, żeby szybko się odświeżyć i wyruszyć na zwiedzanie.

Czasu było mało, więc liczyła się każda minuta.

Stwierdziliśmy zgodnie, że wybierzemy się spacerem do największej chyba chluby mista, czyli Petronas Towers- dawniej najwyższego budynku na świecie.
Nie było to daleko od hotelu, ale po drodze doskwierał już głód i zaczęliśmy szukać miejsca, by czymś się posilić.

Kto już raz był w Singapurze, gdy przyjeżdża do KL, widzi gołym okiem, że to całkiem inna bajka. Nie da się zauważyć brudu i śmieci na ulicach i pobliskich slumsów tak kontrastujących z niedaleko położonymi wieżowcami… Tak samo liczne małe food courty raczej nie zachęcały do zjedzenia tam obiadu.

Ale na szczęście z pomocą przyszła nam SUKA. Nazwa dość myląca dla Polaka, ale tak właśnie nazwano restaurację, w której zdecydowaliśmy się wziąć coś na ząb.
Nie byłam aż tak głodna i zamówiłam zupę z owocami morza, która była w sumie znośna, ale nie dorównywała ani trochę mojej ulubionej Laksie.

Zjedliśmy, popiliśmy, w międzyczasie oglądaliśmy amerykańskie rodeo na wielkim telebimie.

Gdy dotarliśmy do wież, poszliśmy na sam dół z zamysłem kupienia biletów na wjazd do góry. Pan z obsługi nas grzecznie poinformował, że bilety zostały na dziś wyprzedane i jeśli chcemy się załapać na jutro musimy przyjść bardzo wcześnie rano… I już było oczywiste, że my w kolejce to stać nie będziemy. Takie atrakcje to raczej dla Singapurczyków, oni uwielniają stać w kolejkach.

Stwierdziliśmy, że jutrzejszy dzień chcemy wykorzystać inaczej. A czasu było naprawdę niewiele, bo w recepcji oznajmili, że mamy się wymeldować w południe.

Trochę zawiedzieni, rozdzieliliśmy się na 2 grupy- dziewczyny poszły buszować po sklepach na godzinkę, a chłopaki na piwo.

Po tym czasie spotkaliśmy się przed wejściem do Petronas Towers, poczekaliśmy, aż zrobi się ciemno, bo widok wież i pobliskiej kolorowej fontanny jest wtedy przepiękny.

Gdy już ponapawaliśmy się widokami wież, wsiedliśmy w taksówkę i ruszyliśmy do hotelu na chwilę, by następnie udać się na pobliską ulicę Bukit Bintang, gdzie życie tętniło pełną parą…

Wiedzieliśmy, że tu trzeba uważać na swoje rzeczy, szczególnie jak przekonaliśmy się ile ludzi przewija się tamtędy w sobotni wieczór.

Mieliśmy wrażenie, że na tej ulicy co drugi sklep to zakład masażu, bo każdy nas zaczepiał i pytał, czy chcemy masaż. Były to zazwyczaj młode, mocno umalowane dziewczyny, robiące dziwne miny do chłopaków mówiąc łamanym angielskim: „masasa ser”…

Jakiś czas póżniej zawędrowaliśmy do Steakhouse na późną kolację. Było pysznie i sympatycznie.
Potem każdy robił już co chciał- jedni wędrowali dalej ulicami KL a inni wrócili do hotelu, żeby w spokoju wypić drinka przy barze i posłuchać występu dwóch Malajek.

Na dzień następny zdecydowaliśmy, że wybierzemy się do Batu Caves- chyba jedynej większej atrakcji, którą ma do zaoferowania KL…

Trzeba było tylko wstać wcześnie, ale co do dla nas :)