poniedziałek, 26 marca 2012

Co może irytować w Singapurze?



Na pierwszy rzut oka Singapur to państwo idealne. Jednak jeśli jest się tutaj dłużej niż na wakacje, zaczyna się dostrzegać trochę zwyczajów lub zachowań które mogą irytować.

Pierwszą taką rzeczą, którą dość szybko można zauważyć jest sposób poruszania się Singapurczyków.

Z powodu bardzo dobrze zaplanowanej komunikacji, dużej ilości ruchomych schodów prawie na każdym kroku, tutejsi ludzie bardzo się rozleniwili. Normalne schody odeszły tu praktycznie do lamusa. Schody ruchome i windy są w użyciu, natomiast zwykłe schody slużą często za punkt, gdzie można sobie usiąść i odpocząć po ciężkich zakupach. Czasami jak się człowiek śpieszy, ciężko jest ominąć takich odpoczywających, a jeśli się już zdecyduje na schody ruchome, trzeba pamiętać, że mało kto się tu spieszy- na schodach ruchomych również. Chociaż jest zasada- powinno się stać jak najbliżej lewej krawędzi schodów, żeby ludzie spieszący się mogli przejść prawą stroną. Niestety zasady tej nie przestrzegają wszyscy i prawie zawsze znajdzie się jakaś osoba, która stanie po prawej stronie, a spieszący się muszą czekać za nią… Nagminne bywa czasem zatrzymanie się zaraz za schodami ruchomymi, np. aby odczytać  smsa. Takie coś też potrafi irytować człowieka, szczególnie jak widzi, że metro na które się tak spieszył – właśnie odjeżdża.

Trzeba być więc czasem nie lada cierpliwym, a najlepiej w tym wypadku się nie spieszyć.

A propo metra, to możemy zauważyć tu duży brak kultury- gdy metro podjeżdża i ludzie chcą spokojnie wysiąść, znajdzie się taki, co pcha się pierwszy do wejścia, nie zwracając uwagi na to, że utrudnia innym ludziom wyjście z pociągu. Jest to zjawisko bardzo częste- prowadzone są nawet kampanie upominające ludzi w tej kwestii.

Jedna z licznych kampanii w MRT
Niektóre kobiety mogą się zdziwić, widząc mężczyzn siedzących w metrze i nieustępujących miejsca kobietom. Tutaj mężczyźni nie są nauczeni jak być szarmanckim i przepuszczać kobietę w drzwiach bądź ustępować jej miejsca.

Takie łamanie zasad poruszania się jest widoczne też na chodnikach i różnych przejściach. Czasami można pomyśleć, że ludzie idą bezmyślnie, nie patrząc na nic innego, byleby dojść do celu. Zazwyczaj patrzą się wtedy tylko i wyłącznie na swojego Iphone’a i trzeba czasem nie lada manewru by się nie zderzyć z takim osobnikiem. Zderzenie jest nieuniknione jeśli też jesteśmy zapatrzeni w swój telefon J 

Przechodzenie a raczej przebieganie na czerwonym świetle na pasach również zdaje się być rzeczą normalną. Myślę też, że to nie jest jakimś wykroczeniem, dopóki biegnący przechodzień nie doświadczy wypadku. Policja nie kwapi się również, by takiego śpieszącego delikwenta ukarać mandatem.

Ja jednak wolę czekać na zielone światło, bo azjatyccy kierowcy są czasem nie do przewidzenia. Nie są to ludzie bynajmniej cierpliwi- moża to zauważyć najczęściej w wekend słuchając donośnego odgłosu ryczących klaksonów…

Na koniec obejrzyjcie krótki filmik z jednej z kampanii, świetnie przedstawiający zachowanie niektórych ludzi w komunikacji miejskiej.


wtorek, 20 marca 2012

Lau Pa Sat (Telok Ayer Market)


Spacerując w dzielnicy biznesowej Singapuru, wzdłuż takich ulic jak Shenton Way, Robinson Road czy Raffles Place natrafimy na budynek całkowicie odbiegający w wyglądzie od widocznych w około drapaczy chmur.

Jest to jeden z wielu food courtów w tym mieście, gdzie można szybko i tanio coś przekąsić. Dla każdego znajdzie się tu coś dobrego- są tu stoiska różnych kuchni świata, poczynając od tutejszych specjałów kuchni singapurskiej, hinduskiej, indonezyjskiej, japońskiej, koreańskiej, a kończąc na typowo europejskim spaghetti.

A tu przykład tego co można zjeść w owym markecie

Szczerze powiedziawszy nie zastanawiałam się dotąd nad historią tego miejsca, chociaż stołuję się tu dosyć często ze względu na to iż pracuję w budynku obok.

Historia tego miejsca sięga jeszcze roku 1825, gdzie był tu tzw. fish market- drewniany budynek, ulokowany na palach tuż nad wodami zatoki Telok Ayer. Lokalizacja ta była bardzo przystępna, pozwalała dostarczać świeżych owoców morza prosto do marketu.
Jednak w 1870 roku postanowiono rozebrać ów budynek. Ponad 20 lat później, w 1894 miejski inżynier James MacRitchie zaprojektował nowy budynek, który możemy oglądać po dziś dzień. 
Mając w pamięci wcześniejsze drewniane pale i ciągłą konieczność napraw i usprawnień dawnego marketu, MacRitchie zdecydował się na ośmiokątną, żeliwną strukturę. Części żelazne potrzebne do budowy były specjalnie sprowadzane ze Szkocji, z miasta Glasgow przez firmę P&W MacLallan.
MacRitchie zwracał też uwagę na szczegóły, dlatego nadał tym zimnym żelaznym kolumnom trochę wiktoriańskiego wyglądu, poprzez różne dekoracyjne elementy.

Wieża Lau Pa Satu na tle wieżowców
Miejscowi ludzie zaczęli nazywać market Lau Pasar, co oznaczało stary market. Dlaczego stary? Ponieważ trzy lata później zaczął powstawać inny market w pobliżu Ellenborough Street, któremu dano miano Pasar Baru (nowy market). Niestety nowego marketu już dzis nie zobaczycie- spłonął bowiem w pożarze w 1968 i już nie został odbudowany.

Telok Ayer Market był swego czasu wet marketem, po czym został przekształcony w tzw. food centre w 1973. Trzynaście lat później obiekt ten został tymczasowy zamknięty, ze względu na rozpoczęcie budowy MRT, czyli singapurskiego metra. Rozmontowano wtedy części żeliwne, aby móc je potem zamontować na nowo.

Lau Pa Sat tętni życiem non stop
Od 1991, kiedy to otwarto na nowo market, stał się on 24godzinnym centrum z nową nazwą- Lau Pa Sat Festival Market. Mieści się tutaj również kilka sklepów takich jak Cheers, krawiec, pralnia oraz szewc.

Od 1973 roku market Lau Pa Sat stał się narodowym pomnikiem Singapuru jak również jednym z wielu miejsc licznie odwieczanych przez turystów.



niedziela, 11 marca 2012

Wrocław-Singapur, czyli jak to się zaczęło.


Kilka razy pytaliście mnie jak to się stało, że znalazłam się praktycznie na drugiej połowie kuli ziemskiej. Część z Was już pewnie zna tę historię.



Otóż zaczęło się od pewnej znajomości, do której z początku podeszłam sceptycznie, mając za sobą nieudany związek. Z biegiem czasu znajomość ta przekształciła się w coś więcej. Dogadywaliśmy się bardzo dobrze i uwielbialiśmy spędzać ze sobą czas. Chociaż moja druga połowa czasem wspominała o czekającej go podróży służbowej, było to dla mnie tak obce i odległe jak sam jej cel. Wiedziałam, że nie może mnie zostawić tutaj samej i wyjechać na 15 miesięcy do Singapuru.

Pamiętam dobrze ten dzień jak wyszliśmy z teatru, a mój chłopak oznajmił mi, że już podjął decyzję. Byłam bardzo spokojna, bo dobrze wiedziałam, co mi odpowie.
Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, gdy jego odpowiedź była zupełnie inna od oczekiwanej. Wiedziałam, że już nic nie mogę zrobić, chociaż próbowałam. Z drugiej jednak strony nie mogłam się dziwić, bo taka okazja wyjazdu nie trafia się często.

Gdy wróciłam już sama z lotniska do domu, zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle było by możliwe znalezienie pracy w Singapurze.
Po przeszukaniu internetu i oglądnięciu filmików, gdzie co po niektórzy zamieszczali fałszywe informacje na temat poszukiwania pracy w tym państwie (np. nieprawdą jest, że pracę tu mogą znaleźć tylko ludzie po państwowych uczelniach), stwierdziłam, że nie mam szans. Jednak gdy rozmawiałam z chłopakiem, zmieniłam zdanie i postanowiłam spróbować. Nie miałam nic do stracenia.

Weszłam na pierwszą lepszą stronę internetową oferującą pracę w Singapurze i pierwsze ogłoszenie które znalazłam okazało się strzałem w dziesiątkę. Szukali ludzi do pracy w obsłudze klienta europejskiego z językiem niemieckim.
Z cichą nadzieją, że w Azji nie mają za dużo odpowiednich kandydatów położyłam się spać. Następny dzień przyniósł nieoczekiwane wiadomości. 

Zadzwonili do mnie, przeprowadzili wstępną rozmowę kwalifikacyjną i zaprosili na następną, mającą się odbyć przez Skype. Po rozmowie online, byłam przekonana, że dobrze mi poszło i czekałam na wiadomość. Zadzwonili do mnie z pytaniem, czy nadal jestem zainteresowana i ustaliliśmy rzeczy dotyczące wynagrodzenia i przylotu.

Od momentu znalezienia ogłoszenia po podpisanie umowy minął tydzień. Miesiąc potem byłam już w Singapurze.



Chociaż nie mam lekkiej pracy, nie mogę tu na nic narzekać. Z powodu klimatu czuję się trochę jak na przedłużonych wakacjach, mam co jeść, gdzie mieszkać, a z comiesięcznej wypłaty można sporo zaoszczędzić na przyszłość.

Morał z tego taki: jeśli się czegoś bardzo mocno chce i dąży do tego, to nawet nierealne i z początku niemożliwe rzeczy, mogą stać się rzeczywistością. 

środa, 7 marca 2012

Praca, praca, praca...

Niestety ostatnio w ogóle nie mam czasu, aby napisać posta.  To samo jest z czasem dla siebie, a to związane jest z moją pracą. Mam wrażenie, że w tygodniu tylko śpię i pracuję... I do tego jeszcze dochodzą nadgodziny i możliwe, że konieczna będzie praca w weekend. 
Mówi się, że Singapurczycy dużo pracują. To związane jest z ich kulturą pracy. Dość niegrzeczne jest jak ktoś po 8 godzinach pracy wychodzi do domu. Tutaj większość zostaje po godzinach, bo tak wypada. Niestety nie idzie to w parze z większą efektywnością lub produktywnością.
W mojej pracy jest na szczęście trochę inaczej, bo pracuję dla klienta europejskiego, gdzie godziny pracy są również czasu polskiego. Oznacza to, że kończę pracę czasami po 1wszej w nocy tutejszego czasu, ale przynajmniej jest to 8 godzin. Tylko teraz nastąpiły duże zmiany w naszej firmie i trzeba trochę dłużej posiedzieć.
Cóż, trzeba to jakoś przetrwać i czekać na lepsze dni. A tymczasem muszę już się do pracy zbierać...


czwartek, 1 marca 2012

Żucie gumy w Singapurze, czyli jak jest naprawdę?

Zapewne jedną z pierwszych informacji jakie można usłyszeć o Singapurze jest zakaz żucia gumy.
Dlaczego właściwie został on wprowadzony i co to miało na celu? O tym w dzisiejszym poście.


Jak to się zaczęło…

Zakaz żucia gumy został zapoczątkowany przeznowego premiera Goh Chok Tong w styczniu 1992 roku. Już wcześniej kwestia zakazu gumy do żucia była punktem dyskusji. W szczególności Lee Kuan Yew, wcześniejszy a zarazem pierwszy premier Singapuru, wyrażał swoje obawy przed zanieczyszczeniami jakie powodowała właśnie guma do żucia, widoczna na ulicach, budynkach, metrze i innych miejscach publicznych.
Niestety ludzie zamiast wrzucać zużytą gumę do pojemników na śmieci, pozostawiali ją w innych miejscach. Wandale podobno zostawiali ją w dziurkach od klucza, na przyciskach do windy lub w skrzynkach pocztowych, co było nie lada wyzwaniem w utrzymaniu czystości w Singapurze.
Takie porządki kosztowały rząd niemałe pieniądze, ponieważ czasami zdarzało się, że zostawiona guma do żucia uszkadzała sprzęt czyszczący, warty spore pieniądze.
Oprócz tych kosztów, ucierpiało też MRT, czyli tutejsze metro, które było swego czasu największym i najdroższym projektem realizowanym w tym kraju.
Wandale zostawiali tu gumy do żucia w drzwiach pociągu, powodując niewłaściwe zamykanie drzwi. To nie tylko przeszkadzało  w prawidłowym funkcjonowaniu MRT, ale było też niezwykle kosztowne.
Dlatego w 1992 roku Singapur przyjął nowy zakaz żucia gumy. Zakazany był import, sprzedaż i produkcja gumy. Zakaz importu i produkcji był wdrożony natychmiastowo. Jeśli chodzi o sprzedaż, to pozwolono sprzedawcom na wyczyszczenie magazynów i sprzedanie pozostałości towaru.
W 2004 roku zakaz żucia gumy został trochę zmieniony. Został on zniesiony częściowo, w celu umożliwienia sprzedaży gumy do żucia dla korzyści zdrowotnych. Jednak te gumy mogą być sprzedawane tylko w aptekach, a konsument musi podać swoje dane i pokazać ID.
Farmaceuci, którzy sprzedają gumę do żucia, bez gromadzenia tych informacji od konsumenta mogą zostać ukarani grzywną i skazani na 2 lata więzienia.



Jak jest naprawdę?

Szczerze mówiąc jak wybierałam się do Singapuru to pomimo tego, że ten zakaz obił mi się o uszy, kupiłam sobie dwie duże paczki gumy do żucia…
Na lotnisku na szczęście nikt mnie tak dokładnie nie przeszukiwał.
Tutaj rzeczywiście nie kupi się gumy do żucia w sklepach, ale można się wybrać do Johor Bahru, pobliskiego miasta w Malezji, gdzie można ją normalnie kupić. Niestety czasem można mieć kłopoty przy powrocie do Singapuru. Jednak z tego co słyszałam, jeśli już złapią na posiadaniu gumy do żucia, to każą ją po prostu wyrzucić.
Nie spotkałam się jeszcze z karami za ten występek, ale słyszałam ze z początkiem wprowadzenia tego zakazu, karano ludzi drobnymi grzywnami lub kazano na CWO, czyli po prostu prace społeczne, wliczając w to czyszczenie przestrzeni publicznej.
Myślę, że takie kary nie są już egzekwowane, bo po prostu nie ma praktycznie na kim. Ludzie szybko przystosowali się do tego nakazu i raczej się stosują. Komu nawet udało się przeszmuglować trochę gumy do żucia, wyrzuca ją potem grzecznie do kosza.
W sumie nic dziwnego, bo za śmiecenie tutaj są już o wiele wyższe kary…