Dzisiaj pobudka była bardzo
wcześnie, bo o 7.30.
Nasz przewodnik czekał na nas w
recepcji hotelowej o 8.30. Dzień wcześniej wykupiliśmy wycieczkę do Parku Kota
Kinabalu i Hot Springs, czyli gorących źródeł.
Czekała nas dosyć długa droga, park ten oddalony jest jakieś 2 godziny jazdy od miasta Kota Kinabalu.
Przewodnik lub raczej nasz
kierowca, przywitał nas i zaprowadził do auta. Tak, tu też niespodzianka, bo
nie było autobusu pełnego turystów. Byliśmy tylko my dwoje i kierowca. Auto
malezyjskie, nie pamiętam niestety jaka marka, ale co dobrze pamiętam, to to,
że nie było sprawnie działających pasów bezpieczeństwa. Pan nam oznajmił, że
się popsuły, więc tylko powiedzieliśmy, żeby jechał ostrożnie.
Niestety po
drodze zatrzymała nas policja.
Wyglądało to jak blokada drogi, gdzie
zatrzymywali co drugi pojazd do kontroli. Byłam pewna, że zaraz nam wlepią
mandat za brak pasów, ale pan policjant po sprawdzeniu dokumentów pozwolił
jechać dalej. Swoją drogą ciekawa jestem za co tu każą mandatem, bo po sposobie jazdy Malezyjczyków, większość powinna nie mieć prawa jazdy.
Nasz kierowca nie znał na tyle
angielskiego, żeby móc nam opowiadać o okolicy, ale przynajmniej starał się coś
nam pokazać. Zatrzymał się w jednej miejscowości, oddalonej jakieś 30 km od
miasta i zapytał, czy nie chcemy zobaczyć domu. Dom, pomyślałam- może
malezyjskie wyglądają jakoś inaczej skoro się nas pyta.
Jak wysiedliśmy z auta to
zobaczyliśmy co miał na myśli.
Rumah terbalik- czyli dom do góry
nogami. Takich nie spotyka się na co dzień. Wejściówka była jednak droga, jak
na taką atrakcję- wejście kosztowało 18 RM.
We wnętrzu nie można było robić
zdjęc, dlatego mamy tylko kilka fotografii z zewnątrz.
Po chwili wyruszyliśmy w dalszą
drogę, ale najpierw trzeba było zatankować auto. Benzyna tutaj kosztuje 2,43 RM
za litr, czyli 2,55 zł za litr (kurs z dnia 4. sierpnia)… Aż dziwne, że tak
tanio.
Nasza droga robiła się coraz
bardziej kręta i niebezpieczna. Coraz więcej serpentyn i ostrych zakrętów,
ciągle jechaliśmy pod górę, aż uszy zatykało. Nasz kierowca urozmaicał nam
podróż, puszczając muzykę ze swojego telefonu. Muzyka, no cóż kwestia gustu…
Odetchnęliśmy z ulgą, gdy
wyłączył telefon i zatrzymał się na parkingu. Mieliśmy teraz godzinę czasu w
Botanic Gardens (5 RM wejście). Prawdę mówiąc nie było tu nic ciekawego, mało
gatunków roślin, z orchidei widzieliśmy może jedną roślinę i napis informujący
o wielu gatunkach tego kwiatu znajdujących się w tym ogrodzie.
Być może inaczej byśmy
postrzegali ten ogród, gdybyśmy byli pierwszy raz w Azji, wtedy mógl robić
większe wrażenie. Przynajmniej klimat tutaj i temperatura były całkiem inne- orzeźwiające i przyjemnie chłodzące.
Po godzinie spędzonej w ogrodzie
czas udać się w dalszą podróż.
Następny przystanek to piękne
wzgórze, gdzie mieści się miejsce pamięci poległych w czasie drugiej wojny
światowej zwane Kundasang War Memorial (wstęp 10 RM). Założone w 1962
upamiętnia australijskich i brytyjskich jeńców wojennych, którzy zginęli w
Sandakan i podczas tzw. marszu śmierci. Upamiętnieni też są ludzie z północnego
Borneo, którzy ryzykując własne życie, pomagali jeńcom przetrwać marsz.
Są tu cztery piękne ogrody-
australijski, angielski, ogród Borneo oraz ogród kontemplacji.
Na samym końcu znajdują się
tablice z nazwiskami jeńców, którzy zginęli. Marsz śmierci przeżyło spośród
tysięcy tylko sześciu jeńców.
Zatrzymaliśmy się później w
miejscowej jadłodalni, gdzie zjedliśmy przepyszną zupę kukurydzianą, a na
drugie danie ryż, warzywa, rybę słodko-kwaśną i kurczaka w sosie z dodatkiem
trawy cytrynowej.
Pycha!
Ostatni przystanek to Kota
Kinabalu park i Poring Hot Springs. Niestety zaczęło padać jak tam
dotarliśmy.
Wstęp do parku zapłacił nam
kierowca (o ile dobrze pamiętam 15 RM za osobę), ale na każdą z atrakcji trzeba
było płacić osobno…
My wybraliśmy się na Canopy
Walkway, czyli swego rodzają mały chodniczek, zawieszony na linach na wysokości
jakichś 50 metrów (albo i wyżej). Gdy się po nim idzie i spojrzy w dół,
ma się wrażenie, że jest się baaaardzo wysoko. I nogi zaczynają się trząść. Coś
jak taki wiszący most w samym środku dżungli. Takich wiszących mostków
przechodzi się cztery, z czego ostatni jest najdłuższy. Polecam.
Gdy w końcu zeszliśmy na ziemię,
udaliśmy się w stronę wodospadu Kipungit. Udało się nam zobaczyć tylko ten
wodospad, ponieważ nie mieliśmy już czasu na jaskinię, która była oddalona
jakieś 15 minut drogi od wodospadu.
Po drodze napotkaliśmy dziwne
małe stworzonko, coś jakby stonoga skrzyżowana z chrabąszczem. Co nie zmienia faktu, że takiego w mieszkaniu to bym nie chciała...
Niestety nie mieliśmy na tyle
szczęścia, żeby zobaczyć największy kwiat- raflezję. Nie spotkaliśmy też
żadnych małp, które podobno tu żyją.
Wracaliśmy do Kota Kinabalu w
deszczu, po drodze udało nam się sfotografować szczyt Kota Kinabalu, który
przez cały dzień ukrywał się za chmurami.
Wieczór spędziliśmy na mieście,
zajadając malezyjskie jedzonko i mając nadzieję na słoneczną pogodę w następny
dzień.
Upside down house |
cena paliwa na Borneo |
Botanic Gardens |
mini banany ;) |
ciekawe drzewo w Botanic Gardens |
australijski ogród pamięci |
angielski ogród pamięci |
nazwiska jeńców poległych podczas marszu śmierci |
Dzieci wracające ze szkoły |
widok z toalety jadlodajni |
zwodzony mostek |
chyba lepiej nie patrzeć w dół... |
jeszcze tylko jeden mostek i znów na ziemi! |
dosyć duży robaczek... |
wodospad Kipungit |
szczyt Kota Kinabalu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz