sobota, 4 sierpnia 2012

Kota Kinabalu, Borneo Island, Dzień 4


Dzisiaj pobudka była bardzo wcześnie, bo o 7.30.
Nasz przewodnik czekał na nas w recepcji hotelowej o 8.30. Dzień wcześniej wykupiliśmy wycieczkę do Parku Kota Kinabalu i Hot Springs, czyli gorących źródeł.

Czekała nas dosyć długa droga, park ten oddalony jest jakieś 2 godziny jazdy od miasta Kota Kinabalu.

Przewodnik lub raczej nasz kierowca, przywitał nas i zaprowadził do auta. Tak, tu też niespodzianka, bo nie było autobusu pełnego turystów. Byliśmy tylko my dwoje i kierowca. Auto malezyjskie, nie pamiętam niestety jaka marka, ale co dobrze pamiętam, to to, że nie było sprawnie działających pasów bezpieczeństwa. Pan nam oznajmił, że się popsuły, więc tylko powiedzieliśmy, żeby jechał ostrożnie.

Niestety po drodze zatrzymała nas policja. 

Wyglądało to jak blokada drogi, gdzie zatrzymywali co drugi pojazd do kontroli. Byłam pewna, że zaraz nam wlepią mandat za brak pasów, ale pan policjant po sprawdzeniu dokumentów pozwolił jechać dalej. Swoją drogą ciekawa jestem za co tu każą mandatem, bo po sposobie jazdy Malezyjczyków, większość powinna nie mieć prawa jazdy.

Nasz kierowca nie znał na tyle angielskiego, żeby móc nam opowiadać o okolicy, ale przynajmniej starał się coś nam pokazać. Zatrzymał się w jednej miejscowości, oddalonej jakieś 30 km od miasta i zapytał, czy nie chcemy zobaczyć domu. Dom, pomyślałam- może malezyjskie wyglądają jakoś inaczej skoro się nas pyta.

Jak wysiedliśmy z auta to zobaczyliśmy co miał na myśli.

Rumah terbalik- czyli dom do góry nogami. Takich nie spotyka się na co dzień. Wejściówka była jednak droga, jak na taką atrakcję- wejście kosztowało 18 RM.
We wnętrzu nie można było robić zdjęc, dlatego mamy tylko kilka fotografii z zewnątrz.

Po chwili wyruszyliśmy w dalszą drogę, ale najpierw trzeba było zatankować auto. Benzyna tutaj kosztuje 2,43 RM za litr, czyli 2,55 zł za litr (kurs z dnia 4. sierpnia)… Aż dziwne, że tak tanio.

Nasza droga robiła się coraz bardziej kręta i niebezpieczna. Coraz więcej serpentyn i ostrych zakrętów, ciągle jechaliśmy pod górę, aż uszy zatykało. Nasz kierowca urozmaicał nam podróż, puszczając muzykę ze swojego telefonu. Muzyka, no cóż kwestia gustu…

Odetchnęliśmy z ulgą, gdy wyłączył telefon i zatrzymał się na parkingu. Mieliśmy teraz godzinę czasu w Botanic Gardens (5 RM wejście). Prawdę mówiąc nie było tu nic ciekawego, mało gatunków roślin, z orchidei widzieliśmy może jedną roślinę i napis informujący o wielu gatunkach tego kwiatu znajdujących się w tym ogrodzie.

Być może inaczej byśmy postrzegali ten ogród, gdybyśmy byli pierwszy raz w Azji, wtedy mógl robić większe wrażenie. Przynajmniej klimat tutaj i temperatura były całkiem inne- orzeźwiające i przyjemnie chłodzące.

Po godzinie spędzonej w ogrodzie czas udać się w dalszą podróż.

Następny przystanek to piękne wzgórze, gdzie mieści się miejsce pamięci poległych w czasie drugiej wojny światowej zwane Kundasang War Memorial (wstęp 10 RM). Założone w 1962 upamiętnia australijskich i brytyjskich jeńców wojennych, którzy zginęli w Sandakan i podczas tzw. marszu śmierci. Upamiętnieni też są ludzie z północnego Borneo, którzy ryzykując własne życie, pomagali jeńcom przetrwać marsz.

Są tu cztery piękne ogrody- australijski, angielski, ogród Borneo oraz ogród kontemplacji.
Na samym końcu znajdują się tablice z nazwiskami jeńców, którzy zginęli. Marsz śmierci przeżyło spośród tysięcy tylko sześciu jeńców.

Zatrzymaliśmy się później w miejscowej jadłodalni, gdzie zjedliśmy przepyszną zupę kukurydzianą, a na drugie danie ryż, warzywa, rybę słodko-kwaśną i kurczaka w sosie z dodatkiem trawy cytrynowej. 

Pycha!

Ostatni przystanek to Kota Kinabalu park i Poring Hot Springs. Niestety zaczęło padać jak tam dotarliśmy.

Wstęp do parku zapłacił nam kierowca (o ile dobrze pamiętam 15 RM za osobę), ale na każdą z atrakcji trzeba było płacić osobno…

My wybraliśmy się na Canopy Walkway, czyli swego rodzają mały chodniczek, zawieszony na linach na wysokości jakichś 50 metrów (albo i wyżej). Gdy się po nim idzie i spojrzy w dół, ma się wrażenie, że jest się baaaardzo wysoko. I nogi zaczynają się trząść. Coś jak taki wiszący most w samym środku dżungli. Takich wiszących mostków przechodzi się cztery, z czego ostatni jest najdłuższy. Polecam.

Gdy w końcu zeszliśmy na ziemię, udaliśmy się w stronę wodospadu Kipungit. Udało się nam zobaczyć tylko ten wodospad, ponieważ nie mieliśmy już czasu na jaskinię, która była oddalona jakieś 15 minut drogi od wodospadu.

Po drodze napotkaliśmy dziwne małe stworzonko, coś jakby stonoga skrzyżowana z chrabąszczem. Co nie zmienia faktu, że takiego w mieszkaniu to bym nie chciała...

Niestety nie mieliśmy na tyle szczęścia, żeby zobaczyć największy kwiat- raflezję. Nie spotkaliśmy też żadnych małp, które podobno tu żyją.

Wracaliśmy do Kota Kinabalu w deszczu, po drodze udało nam się sfotografować szczyt Kota Kinabalu, który przez cały dzień ukrywał się za chmurami.
Wieczór spędziliśmy na mieście, zajadając malezyjskie jedzonko i mając nadzieję na słoneczną pogodę w następny dzień.

Upside down house 


cena paliwa na Borneo

Botanic Gardens


mini banany ;)

ciekawe drzewo w Botanic Gardens





australijski ogród pamięci

angielski ogród pamięci





nazwiska jeńców poległych podczas marszu śmierci

Dzieci wracające ze szkoły

widok z toalety jadlodajni


zwodzony mostek

chyba lepiej nie patrzeć w dół...


jeszcze tylko jeden mostek i znów na ziemi!


dosyć duży robaczek...

wodospad Kipungit

szczyt Kota Kinabalu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz