środa, 24 października 2012

Szara polska rzeczywistość

Wczoraj minęły już trzy tygodnie jak wylądowałam znów w Europie.
 
Czas ucieka, a ja mogę powiedzieć, że powoli przyzwyczajam się do Polski i mentalności Polaków.
Wszystko od nowa, pierwsze dni były koszmarem, codziennie przytrafiało mi się coś dziwnego, irytującego, wręcz dołującego.
Ciężko było nie porównywać... A w Singapurze jest tak, a tam ludzie są tacy, życie takie...
 
I niestety Polska przegrywa po całości.
 
Już na lotnisku w Warszawie Pan z obsługi ściągnął mnie na ziemię i przypomniał jak "uprzejmi" tu są ludzie... Mój bagaż podręczny nie mieścił się w standardach Eurolot, czy jak to tam się to badziewie nazywa. I usłyszałam:
- To jest Pani bagaż podręczny? Pani sobie żartuje?
Odpowiedziałam uprzejmie Panu, że owszem to mój bagaż podręczny, z którym podróżuje z Singapuru i nie było problemu ani tam ani w Amsterdamie, gdzie miałam przesiadkę.
- I co ja mam w takim razie zrobić według Pana? - odpowiedziałam.
- No nic, damy go jako bagaż rejestrowany, ale następnym razem proszę o takich rzeczach pamiętać.
Następnym razem to napewno tymi liniami nie polecę... - pomyślałam, zostawiając już to dla siebie, nie ma sensu dyskutować i tłumaczyć.
Poza tym te kilkanaście godzin w samolocie zrobiło też swoje.
Okazało się, że nie tylko mój bagaż był za duży, bo większość pasażerów oddała bagaże przed wejściem na pokład samolotu.
Ale mi jako pierwszej zostało przypomniane - Halo proszę Pani, jest Pani w Polsce, musi się Pani dostosować do tutejszej mentalności. I proszę się nie uśmiechać, spoważnieć, a co najważniejsze poużalać się nad sobą i nad światem i wtedy będzie wszystko ok, zostanie Pani tu zaakceptowana, przyjęta spowrotem jak swoja.
 
Jest to przykre niestety i czasami myślę sobie: Po co żeś głupia wracała? Źle Ci tam było?
 
Zastanawiałam się co też zrobić z blogiem, skoro jak narazie zostanę w PL.
Myślę, że nadal będę pisać o Azji, szczególnie o naszej ostatniej podróży na Tajwan.
Także napewno jeszcze o mnie usłyszycie. Myślałam też, żeby zacząć pisać o Wrocławiu, ale gdybym teraz zaczęła, nie było by to pewnie nic miłego, także może trochę poczekam, przystosuję się, a wtedy może i uda się zobaczyć jakieś jasne strony.
 
 

sobota, 22 września 2012

Formuła 1 w mieście lwa

W ten weekend jak co roku organizowany jest wyścig Formuły 1. Prawdę mówiąc to już nie jest to samo jak jeździł Kubica, więc w tym roku sobie podarowaliśmy i śledzimy wyścig tylko na internecie.
Miasto opanowała masa turystów z różnych krajów, dlatego nawet nie próbowaliśmy zbliżyć się w okolice toru. 

Łunę otaczającą okolicę Marina Bay da się zobaczyć z daleka. Dla porównania: Natężenie światła z zastosowanych tutaj projektorów wynosi 300 luksów, a standardowe lampy z ulic Singapuru generują światło o natężeniu około 100 luksów.


Oświetlenie jest tutaj bardzo istotnym elementem, gdyż sam wyścig odbywa się o 20tej czasu lokalnego, gdy jest już całkowicie ciemno. Ponadto tor Marina Bay jest jednym z trudniejszych torów, a to za sprawą wielu zakrętów i szykan.



Rok temu wybrałam się na wyścig razem z koleżanką. Bilety kosztowały jakieś 270 SGD, a miejsca tez nie były rewelacyjne. Żeby móc coś zobaczyć, trzeba wydać kilka tysięcy dolarów, wtedy dostaje się lepsze miejsca, np. w okolicy pit-stopów.
Należy pamiętać o stoperach, bo natężenie dźwięku jest niewyobrażalne. Trochę dziwnie się tak siedziało na trybunach i za bardzo nie można było porozmawiać przez ten huk. 
Miałyśmy miejsca na trybunach boiska na Marina Bay, gdzie mogłyśmy zobaczyć chociaż przez chwilę bolidy, ponieważ musiały zwalniać na zakręcie.
W zeszłym roku wygrał Niemiec Sebastian Vettel, a najwięcej razy na tym torze zwyciężył Fernando Alonso.
Dzisiejszy finał zapowiada się interesująco, z pole position wystartuje Lewis Hamilton, a w klasyfikacji generalnej na prowadzeniu jest F. Alonso, który wystartuje z piątej pozycji.

W tym roku spotkała mnie mała niespodzianka. Byłam na zakupach na Marina Boulevard i zauważyłam grupę ludzi przed sklepem Puma. Przed wejściem stało dwóch ochroniarzy i nikogo nie wpuszczali do środka.
A w sklepie kupował sobie buty Fernando Alonso.
I tak oto zaoszczędziłam trochę dolarów, a spotkałam kierowcę F1 ;)
Ciężkie życie mają ci kierowcy jak nawet zakupów w spokoju zrobić nie mogą ...

Dzielnica biznesowa
Marina Bay Sands z bolidami po bokach i flagą Formuły 1 


Hymn Singapuru na rozpoczęcie wyścigu






czwartek, 20 września 2012

Kubły z Bronxu c.d.

Nawiązując dalej do miesiąca duchów, oto co działo się przy Orchard 15. września wieczorem:




Był to ostatni dzień miesiąca duchów.
Teraz wszyscy przygotowują się na tzw. Mid Autumn Festival.

sobota, 15 września 2012

Lekarze w Singapurze


W końcu mam 2,5 tygodnia wakacji, do czasu aż wrócę do Polski. Mój ostatni dzień pracy w Singapurze minął z zeszłą środę.


Dzisiejszy post postanowiłam poświęcić lekarzom, żeby przybliżyć Wam chociaż trochę singapurską służbę zdrowia.

Nie ma porównania; na tle Singapuru nasz NFZ wypada bardzo ale to bardzo blado.
Co chyba nawet tak nie dziwi.
Osobiście często korzystam z usług lekarzy, a to za sprawą bardzo dokuczliwej i męczącej choroby, na którą jak na razie nie ma lekarstwa- migreny.
Co prawda jest cała masa tabletek uśmierzających ból, ale nie o to tutaj chodzi. Wyeliminować migrenę jest bardzo ciężko.

Jak przyjechałam do Singapuru, przez pierwsze 3 miesiące, czyli okres próbny byłam zdana na siebie, jeśli chodzi o wizytę u lekarza. Musiałam sama opłacać zarówno lekarza jak i lekarstwa.

Po okresie próbnym, dostałam kartę medyczną, z którą było już łatwiej, bo pracodawca opłacał wszystko- wizytę, leki, badania.

Poniżej krótkie FAQ podsumowujące kilka istotnych faktów o tutejszej służbie zdrowia:

P: Czy trzeba wcześniej dzwonić i ustalać termin wizyty?
ODP: Nie, to nie jest koniecznie. Nigdy mi się nie zdarzyło czekać na lekarza więcej niż 20 minut, no chyba, że była pora lunchu, to trzeba było poczekać dłużej. O przerwach obiadowych można się dowiedzieć z internetu przed wizytą, żeby nie czekać za długo.

P: Jak przebiega rejestracja?
ODP: Jeśli ma się już wyrobioną kartę medyczną, pokazuje się ją i wypełnia stosowny formularz, jeżeli jest to nasza pierwsza wizyta w przychodni. Oczywiście trzeba zaznaczyć już na samym początku, kto będzie opłacał wizytę- pacjent czy pracodawca.

P: Do jakich przychodni można się zgłaszać?
ODP: Z tego co mi wiadomo, każy pracodawca ma przypisane różne przychodnie. Ja także miałam wykaz przychodni, do których mogę pójść, żeby dostać zwolnienie, które będzie akceptowane u pracodawcy.
Każdy pracodawca może mieć inną umowę z przychodniami lub inną kartę medyczną, dlatego konieczne są wykazy przychodni udostępniane pracownikom.

P: Jak wygląda przeciętna wizyta?
ODP: Wizyta jest zazwyczaj przeprowadzona profesjonalnie i szybko, oczywiście w języku angielskim. W moim przypadku chodziło zazwyczaj o wypisanie lekarstw lub zwolnienia. Także być może dlatego odbieram to jako szybką wizytę.
Lekarze są kompetentni, zadają rzeczowe pytania.

P: Jak jest z lekami? Gdzie się je kupuje?
ODP: I tu ze zdziwieniem zauważyłam, że leki wydawane są zaraz przy wyjściu od lekarza, w recepcji. Podaje się receptę recepcjonistce, a ona wydaje leki a także informuje jak je stosować.

P: Jakie są ceny za usługi, gdy nie posiada się karty medycznej?
ODP: Za samą konsultację płacimy różnie, w zależności jaką przychodnię odwiedzamy.
Ja zapłaciłam akurat 40 SGD za samą konsultację. Jeżeli chodzi o tabletki, to ceny są w normie (10 SGD Caffox, 20 SGD Naproxen Sodium).

Myślę, że za wizytę z lekami nie powinno się zapłacić więcej niż 100 SGD.

Całkiem inaczej sprawa się ma z dentystą, u którego za wizytę i leczenie kanałowe jednego zęba zapłaciłam całe 1000 SGD i to z własnej kieszeni, bo pracodawca tego nie pokrywa...

niedziela, 2 września 2012

Pokój z widokiem na ... Ferrari











Gdy zobaczyłam ten artykuł, zaczęłam się zastanawiać, gdzie takie coś wymyślili i w sumie się za bardzo nie zdziwiłam jak przeczytałam, iż taki apartament można sobie kupić w Singapurze.
Co czwarty Singapurczyk jest bogaczem i jedno super auto to nic, niektórzy posiadają takich kilka.
Takie auto kosztuje dobrą sumkę, dodając jeszcze do tego niebotyczny podatek jaki Singapurczyk musi zapłacić, sprowadzając taki samochód.

Niedawno powstał na Scotts Road nowoczesny apartamentowiec, gdzie swoje auto można bez problemu zaparkować w salonie, nie patrząc na to czy to 1wsze czy 30ste piętro.



Jako identyfikację właściciela pojazdu wykorzystuje się tu skan tęczówki oka lub odcisk kciuka.

Taki apartament kosztuje od 7,5 mln (dwa miejsca parkingowe) do 24 mln dolarów (miejsce dla czterech aut).

Oczywiście jak w każdym apartamentowcu ma się do dyspozycji przestronną i bardzo dobrze wyposażoną siłownię, basen oraz jacuzzi.

Basen na 55 piętrze w Marina Bay Sands powoli odchodzi w zapomnienie i już tak nie dziwi, gdy słyszymy o następnych innowacjach w tym ewoluującym mieście.

Byłam ciekawa jak takie autko trafia do salonu i wynalazłam dla Was takie oto wideo:




sobota, 1 września 2012

Kubły z Bronx’u


Gdy rok temu przyjechałam do Singapuru jedną z pierwszych rzeczy, na które zwróciłam uwagę była czystość na ulicach.

Tylko coś mi tu do końca nie pasowało, gdy zobaczyłam taki oto obrazek:



Bezdomni? Pomyślałam, widząc kilka kubłów w których się coś tliło. Ale jak to, po co im ogień skoro jest tu tak gorąco?

Nie wyglądało mi to również na kosze na śmieci, po prostu nie pasowało to tutaj do niczego.

Jak się później okazało, przyjechałam akurat w okresie Ghost Festival, czyli święta duchów, w którym to, według chińskich wierzeń, bramy piekła otwierają się na 30 dni i duchy przybywają na ziemię odwiedzając żyjących. Następuje to zawsze siódmego miesiąca, według chińskiego kalendarza.

Jest to święto ruchome tak jak Chiński Nowy Rok, ale w większości przypadków przypada na sierpień.

Aby zaspokoić pragnienia duchów, ludzie palą w specjalnych kubłach sztuczne pieniądze, rzeczy materialne- w większości wykonane z papieru.

Sztuczne pieniądze dla duchów


Przed domami wystawia się również jedzenie i picie, aby duchy nie były głodne.

Te dary zawsze umieszcza się na zewnątrz, żeby duchy nie wchodziły do mieszkań i nie niepokoiły domowników.




Organizowane są również specjalne festiwale zwane Getai, przypominające nasze festyny, gdzie występują różni piosenkarze lub zespoły, a widzowie tańczą, jedzą i śpiewają. Pierwsze rzędy krzeseł są puste; zarezerwowane dla głównych sprawców tego zamieszania- duchów.

Na osiedlach umieszcza się także ołtarze z podarunkami i odbywają się tutaj rytuały palenia darów, w których uczestniczą kapłani i mieszkańcy.


Myślę, że jest to bardzo piękna i unikalna tradycja, która niestety zaczyna powoli zanikać. Na ulicach widać przede wszystkim ludzi starszych lub w średnim wieku, którzy palą dary dla duchów.

Ludzie młodzi nie są raczej zainteresowani podtrzymaniem tradycji, bo kto by się przejmował jakimiś duchami, gdy jest tyle ważniejszych i ciekawszych rzeczy dookoła?

Smutne to, ale jak najbardziej prawdziwe.






środa, 29 sierpnia 2012

Niedługo wielkie pakowanie…



Tak moi drodzy, już za miesiąc czeka mnie pakowanie całego mojego dobytku kolekcjonowanego tu skrupulatnie przez ostatni rok.

Pierwszego października lecę do Polski.

I mam tu mieszane uczucia.

Singapur to całkiem inny świat, który ciężko porównać z naszym krajem.
Smutno mi, że to tak szybko minęło, bo chętnie zostałabym tu dłużej, ale nie zawsze dostaje się to, czego się chce.
Chociaż muszę przyznać, że i tak dostałam więcej niż myślałam.
Jeszcze rok temu nie byłam pewna, czy decyzja o wyjeździe będzie tą odpowiednią; miałam wiele obaw z tym związanych.
Ale jak tylko wysiadłam z samolotu na Changi Airport to wiedziałam, że to najlepsza decyzja jaką podjęłam w życiu.
Dlatego teraz ciężko mi nawet myśleć o powrocie.

Pocieszam się tym, że zanim wrócę do Ojczyzny, będę miała jaszcze tutaj 2,5 tygodnia wolnego i postaram się czerpać jak najwięcej z tego, co Singapur oferuje. Zostało jeszcze dużo ciekawych miejsc wartych odwiedzenia.

Planujemy także kilkudniową wycieczkę do Kambodży, do znanej hinduskiej świątyni Angkor Wat, będącej symbolem tego kraju i uwiecznionej nawet na fladze państwowej.



No i oczywiście postaram się od czasu do czasu coś napisać, chociaż póki pracuję, przychodzi mi to z trudem.


piątek, 17 sierpnia 2012

Street Racing




Piątek, w końcu… Już myślałam, że weekendy wykreślili z kalendarza tak mi się ten tydzień dłużył.
Spać, wstać, wyszykować się, iść do pracy, pracować, iśc do domu, szykować się do spania, spać.
Tak to jest jak pracuje się w Singapurze na czas europejski.

A więc piątek, tym razem niestety sama siedzę sobie, sączę drinka, cisza, spokój..

Zaraz zaraz, wróć! Jaka cisza?!

Jest 1.30 w nocy.

Wyglądam przez okno, sprawdzić co to za hałas. Naprzeciwko naszych okien jest wielkie centrum handlowe ION Orchard, które tętni życiem całą dobę. Za dnia, a szczególnie w wekendy odwiedza je masa Singapurczyków, w nocy natomiast odwiedza jest mnóstwo aut dostawczych lub innych tałatajstw, które zakłocają ciszę nocną.

Ale dziś jest taka kolejka ciężarówek jakiej nigdy tu jeszcze nie widziałam.
Ma się wrażenie, że wymieniają zaopatrzenie każdego sklepu z osobna.

A teraz właśnie przejeżdża czyszczarka ulic z wielkiem hukiem, poruszająca się do tego pędem ślimaczym.

Powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że nasze wrocławskie hałasy (kłótnie sąsiadów, bijatyka i pijaństwo na parkingu pod oknem) są niczym w porównaniu z ilością decybeli doświadczanych przez moje uszy w Singapurze.

A no i jeszcze można by wspomnieć nocną wymianę rur na Orchard Road, gdzie panowie ryli asfalt, kładli kawałek rury, położyli asfalt i drugi kawałek kładli następnej nocy. I tak przez bite 3 miesiące.

Do niedawna myślałam, że nic mnie tu już nie zdziwi.

Ale w przed dzień singapurskiego Święta Narodowego, w samym środku nocy zerwałam się z łóżka. Na początku nie miałam pojęcia co się stało, ale po chwili pomyślałam, że to chyba wyścigi.

Ale w Singapurze? W takim bezpiecznym i spokojnym państwie miały by się odbywać nielegalne wyścigi samochodowe?

Poszperałam trochę w internecie i okazało się, że nie byłam jedyną, którą obudziły ścigające się auta.
Mianowicie jedna osoba mieszkająca niedaleko, w Four Seasons Hotel dzwonila kilka razy na policję (tzw. Traffic Police) i czekała aż przyjadą. Nie było ich dosyć długo, w końcu się pojawili, a gdy osoba zgłaszająca zaczęła mówić, że to właśnie ona to zgłaszała, policjanci powiedzieli, że przyjechali do innego zgłoszenia..

Niestety zdarza się, że przez ludzką bezmyślność na drogach giną niewinni.

Taki poważny wypadek miał miejsce w maju tego roku, gdy 31-letni Chińczyk przejechał na czerwonym świetle swoim Ferrari. Niestety wbił się dosłownie prosto w taksówkę, która uderzyła motocykl. Sprawca wypadku zginął na miejscu, a pasażerka i kierowca taksówki zmarli w szpitalu.
Młoda kobieta, pasażerka Ferrari oraz motocyklista odnieśli ciężkie rany, ale przeżyli.

Możliwe, iż tutejsza policja i rząd nic sobie z tych wyścigów nie robi, bo stały się one niecodziennym hobby bogatych Singapurczyków. Także przymyka się oko na ich wybryki i traktuje się, jakby żadnego problemu nie było. A szkoda, bo niewinni płacą tu najwyższą cenę – swoje życie.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Ceny na Borneo plus słów kilka o małpim projekcie




























Ekhm, fotka może nie bardzo adekwatna do tematu posta, ale nie mogłam się oprzeć. Post miał być o cenach na Borneo, ale myślę, że o tym projekcie pomocy zwierzakom też warto wspomnieć.

Zdjęcie pochodzi z tzw. IAR Orangutan Project. Celem jego jest stworzenie centrum dla orangutanów, które nie mogą samodzielnie przetrwać w dżungli, pomoc w ich rehabilitacji, aby mogły powrócić do naturalnego środowiska lub stworzenie domu dla tych zwierząt, które potrzebują stałej lub dłuższej opieki. Koszt za 4 tygodnie wolontariatu to 2000 USD. Macie ochotę pomóc?

Poniżej mała tabelka pokazująca ceny niektórych produktów na Borneo. Ogólnie rzec biorąc nie było
tam drogo, oprócz cen piwa, które były porównywalne do cen singapurskich a czasem nawet i wyższe.
No i w supermarketach doliczają za reklamówki, z czym nie spotkałam się w Singapurze, gdzie torebki i reklamówki rozdaje się na prawo i lewo...

BB Cafe to bar nieopodal naszego hotelu, a Milimewa superstore to zwykły supermarket.


CO?

DZBAN PIWA
PIWO TIGER 5 PUSZEK
PIWO ANCHOR BUT. 640 ML
ORZECHY ZIEMNE 360 G
CIASTECZKA MIGDAŁ 300 G
NIPS- PODRÓBKA M&M’S
WYCIECZKA DO PARKU KK
WAR MEMORIAL
CARAMEL LATTE
SPRITE 2 L
FISHERMANN’S FRIEND
COKE LIGHT 1,5 L
REKLAMÓWKA :D
LÓD MAGNOLIA
GDZIE?

BB CAFE
BB CAFE
MILIMEWA SUPERSTORE
MILIMEWA SUPERSTORE
MILIMEWA SUPERSTORE
MILIMEWA SUPERSTORE
GRAND KINABALU TOURS
KUNDASANG
COFFEE BEAN & TEA LEAF
MILIMEWA SUPERSTORE
MILIMEWA SUPERSTORE
MILIMEWA SUPERSTORE
MILIMEWA SUPERSTORE
MILIMEWA SUPERSTORE
ZA ILE?

37,12 RM
32,48 RM
11,90 RM
5,65 RM
12,00 RM
2,20 RM
175 RM ZA OS.
10 RM ZA OS.
12,20 RM
3,99 RM
3,60 RM
3,40 RM
0,20 RM
2,50 RM

sobota, 4 sierpnia 2012

Kota Kinabalu, Borneo Island, Dzień 4


Dzisiaj pobudka była bardzo wcześnie, bo o 7.30.
Nasz przewodnik czekał na nas w recepcji hotelowej o 8.30. Dzień wcześniej wykupiliśmy wycieczkę do Parku Kota Kinabalu i Hot Springs, czyli gorących źródeł.

Czekała nas dosyć długa droga, park ten oddalony jest jakieś 2 godziny jazdy od miasta Kota Kinabalu.

Przewodnik lub raczej nasz kierowca, przywitał nas i zaprowadził do auta. Tak, tu też niespodzianka, bo nie było autobusu pełnego turystów. Byliśmy tylko my dwoje i kierowca. Auto malezyjskie, nie pamiętam niestety jaka marka, ale co dobrze pamiętam, to to, że nie było sprawnie działających pasów bezpieczeństwa. Pan nam oznajmił, że się popsuły, więc tylko powiedzieliśmy, żeby jechał ostrożnie.

Niestety po drodze zatrzymała nas policja. 

Wyglądało to jak blokada drogi, gdzie zatrzymywali co drugi pojazd do kontroli. Byłam pewna, że zaraz nam wlepią mandat za brak pasów, ale pan policjant po sprawdzeniu dokumentów pozwolił jechać dalej. Swoją drogą ciekawa jestem za co tu każą mandatem, bo po sposobie jazdy Malezyjczyków, większość powinna nie mieć prawa jazdy.

Nasz kierowca nie znał na tyle angielskiego, żeby móc nam opowiadać o okolicy, ale przynajmniej starał się coś nam pokazać. Zatrzymał się w jednej miejscowości, oddalonej jakieś 30 km od miasta i zapytał, czy nie chcemy zobaczyć domu. Dom, pomyślałam- może malezyjskie wyglądają jakoś inaczej skoro się nas pyta.

Jak wysiedliśmy z auta to zobaczyliśmy co miał na myśli.

Rumah terbalik- czyli dom do góry nogami. Takich nie spotyka się na co dzień. Wejściówka była jednak droga, jak na taką atrakcję- wejście kosztowało 18 RM.
We wnętrzu nie można było robić zdjęc, dlatego mamy tylko kilka fotografii z zewnątrz.

Po chwili wyruszyliśmy w dalszą drogę, ale najpierw trzeba było zatankować auto. Benzyna tutaj kosztuje 2,43 RM za litr, czyli 2,55 zł za litr (kurs z dnia 4. sierpnia)… Aż dziwne, że tak tanio.

Nasza droga robiła się coraz bardziej kręta i niebezpieczna. Coraz więcej serpentyn i ostrych zakrętów, ciągle jechaliśmy pod górę, aż uszy zatykało. Nasz kierowca urozmaicał nam podróż, puszczając muzykę ze swojego telefonu. Muzyka, no cóż kwestia gustu…

Odetchnęliśmy z ulgą, gdy wyłączył telefon i zatrzymał się na parkingu. Mieliśmy teraz godzinę czasu w Botanic Gardens (5 RM wejście). Prawdę mówiąc nie było tu nic ciekawego, mało gatunków roślin, z orchidei widzieliśmy może jedną roślinę i napis informujący o wielu gatunkach tego kwiatu znajdujących się w tym ogrodzie.

Być może inaczej byśmy postrzegali ten ogród, gdybyśmy byli pierwszy raz w Azji, wtedy mógl robić większe wrażenie. Przynajmniej klimat tutaj i temperatura były całkiem inne- orzeźwiające i przyjemnie chłodzące.

Po godzinie spędzonej w ogrodzie czas udać się w dalszą podróż.

Następny przystanek to piękne wzgórze, gdzie mieści się miejsce pamięci poległych w czasie drugiej wojny światowej zwane Kundasang War Memorial (wstęp 10 RM). Założone w 1962 upamiętnia australijskich i brytyjskich jeńców wojennych, którzy zginęli w Sandakan i podczas tzw. marszu śmierci. Upamiętnieni też są ludzie z północnego Borneo, którzy ryzykując własne życie, pomagali jeńcom przetrwać marsz.

Są tu cztery piękne ogrody- australijski, angielski, ogród Borneo oraz ogród kontemplacji.
Na samym końcu znajdują się tablice z nazwiskami jeńców, którzy zginęli. Marsz śmierci przeżyło spośród tysięcy tylko sześciu jeńców.

Zatrzymaliśmy się później w miejscowej jadłodalni, gdzie zjedliśmy przepyszną zupę kukurydzianą, a na drugie danie ryż, warzywa, rybę słodko-kwaśną i kurczaka w sosie z dodatkiem trawy cytrynowej. 

Pycha!

Ostatni przystanek to Kota Kinabalu park i Poring Hot Springs. Niestety zaczęło padać jak tam dotarliśmy.

Wstęp do parku zapłacił nam kierowca (o ile dobrze pamiętam 15 RM za osobę), ale na każdą z atrakcji trzeba było płacić osobno…

My wybraliśmy się na Canopy Walkway, czyli swego rodzają mały chodniczek, zawieszony na linach na wysokości jakichś 50 metrów (albo i wyżej). Gdy się po nim idzie i spojrzy w dół, ma się wrażenie, że jest się baaaardzo wysoko. I nogi zaczynają się trząść. Coś jak taki wiszący most w samym środku dżungli. Takich wiszących mostków przechodzi się cztery, z czego ostatni jest najdłuższy. Polecam.

Gdy w końcu zeszliśmy na ziemię, udaliśmy się w stronę wodospadu Kipungit. Udało się nam zobaczyć tylko ten wodospad, ponieważ nie mieliśmy już czasu na jaskinię, która była oddalona jakieś 15 minut drogi od wodospadu.

Po drodze napotkaliśmy dziwne małe stworzonko, coś jakby stonoga skrzyżowana z chrabąszczem. Co nie zmienia faktu, że takiego w mieszkaniu to bym nie chciała...

Niestety nie mieliśmy na tyle szczęścia, żeby zobaczyć największy kwiat- raflezję. Nie spotkaliśmy też żadnych małp, które podobno tu żyją.

Wracaliśmy do Kota Kinabalu w deszczu, po drodze udało nam się sfotografować szczyt Kota Kinabalu, który przez cały dzień ukrywał się za chmurami.
Wieczór spędziliśmy na mieście, zajadając malezyjskie jedzonko i mając nadzieję na słoneczną pogodę w następny dzień.

Upside down house 


cena paliwa na Borneo

Botanic Gardens


mini banany ;)

ciekawe drzewo w Botanic Gardens





australijski ogród pamięci

angielski ogród pamięci





nazwiska jeńców poległych podczas marszu śmierci

Dzieci wracające ze szkoły

widok z toalety jadlodajni


zwodzony mostek

chyba lepiej nie patrzeć w dół...


jeszcze tylko jeden mostek i znów na ziemi!


dosyć duży robaczek...

wodospad Kipungit

szczyt Kota Kinabalu


środa, 1 sierpnia 2012

Kota Kinabalu, Borneo Island, Dzień 3


Po wczorajszej wycieczce czas wybrać się na jakąś plażę, co by popływać i złapać trochę słońca. 

W Kota Kinabalu jest w czym wybierać jeśli o to chodzi. 

W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się tzw. Tunku Abdul Rahman Marine Park składający się z pięciu wysp: Gaya Island, Sapi Island, Manukan Island, Mamutik Island oraz Sulug Island. 

Park został nazwany po pierwszym premierze Malezji. 

My wybraliśmy się na wyspę Manukan. Kolor morza przepiękny, jak również rafa koralowa i ryby, które widać już gołym okiem z pomostu. Woda czysta, choć czasami dosyć mętna. 

Plaża też była w porządku, nie było zbyt wielu ludzi, więc można było w pełni cieszyć się spokojem i słońcem. 

Myślę, że zdjęcia mówią tu same za siebie. Zapraszam do oglądania. 

Poniżej małe FAQ, czyli pytania i odpowiedzi a propos wyprawy na wyspy. 


Jak dostać się na wyspy? 

- Bardzo prosto. Należy udać się do portu zwanego Jesselton Point, skąd co chwila odpływają motorówki na wszystkie wyspy. Nocowaliśmy w hotelu Hyatt Regency, który oddalony jest od portu jakieś 700 metrów, czyli tylko kilka minut na piechotę. 

Jak długo trwa podróż? 

- W zależności na którą wyspę się wybieramy, płyniemy ok. 20 minut. 

Ile to kosztuje? 

W porcie Jesselton jest kilka okienek, gdzie różne biura oferują transport na wyspy. Najdziwniejsze jest to, że wszyscy mają takie same ceny, czyli: 

23 RM (ringgit malezyjski) kosztuje przejazd tzw. speedboat, czyli łodzią motorową (w obie strony) 

7,20 RM opłata portowa 

10 RM wstęp na teren Marine Park, płatny dopiero na wyspie 

Kiedy najlepiej wybrać się w taką podróż? 

Najlepiej wcześnie rano, otwierają już o 9-tej, ale my wybraliśmy się o 10-tej. Przy zakupie biletu trzeba podać godzinę powrotu. Zazwyczaj ostatnie łodzie wracają o 16 lub 16.30. 

Czy można wypożyczyć sprzęt do nurkowania? 

Jest taka możliwość. Można wypożyczyć jeszcze w porcie lub dopiero na wyspie. Opłaty nie są duże, my płaciliśmy 10 RM za każdą rzecz (za maskę z rurką lub płetwy), pobierana jest też kaucja 50 RM.

Jesselton Point

W drodze na Manukan


dalej w drodze...

kilka wysp Marine Park






Rybcie







Widok na Kota Kinabalu



bye bye Manukan...