Niestety początek naszego wyjazdu nie zaczął się szczęśliwie. Byłam zła na siebie, bo specjalnie na ten wyjazd kupiłam przewodnik po wyspie (czego zazwyczaj nie robię) i akurat zapomniałam go wziąć z pracy. Lot mieliśmy na godzinę 20.10, więc żeby uniknąć jakichkolwiek niespodziewanych przygód po drodze, na lotnisko wybraliśmy się dużo wcześniej, bo już po 16stej.
Po przybyciu na lotnisko Changi wszystko wydawało się być ok. Zdaliśmy nasz bagaż, pan w okienku zapytał, czy posiadamy wizę- nie był doinformowany do końca, ponieważ Polska od zeszłego roku jest zwolniona z obowiązku posiadania wizy do Tajlandii. Na szczęście miał dopisany nasz kraj na karteczce i już nie zadawał dodatkowych pytań.
Gdy już zbliżał się czas boardingu, znaleźliśmy gate i czekaliśmy na wejście. Gdy zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego tak długo to trwa, dowiedziałam się od obsługi, że samolot ma dodatkowe opóźnienie... Nie było to nam oczywiście na rękę, ponieważ musiałam już drugi raz dzwonić do pana, który miał nas odebrać na miejscu w Koh Samui.
Jedynym już chyba dobrym punktem był posiłek na pokładzie Bangkok Airlines. Od tego czekania zrobiliśmy się strasznie głodni, a ja obawiałam się, że nic nam w trakcie tak krótkiego (1h50min) lotu nie podadzą. A jednak.
Po dotarciu na miejsce, wybiegła po nas pani recepcjonistka i zaprowadziła do naszej małej willi z basenem. Ze względu na pogodę i dość późną porę zaproponowała załatwienie formalności w następny dzień.
Rozglądnęliśmy się trochę po naszym pokoju, który nam się od razu bardzo spodobał. Był minibarek (niestety wszystko płatne oprócz wody), tv, dvd, duże łóżko i ładnie urządzona łazienka. Wszystko zrobione na styl tajski.
Położyliśmy się spać z nadzieją na lepsze jutro…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz