poniedziałek, 30 kwietnia 2012

劳动节



Dziś w Singapurze obchodzony jest tzw. Labour Day, czyli dobrze nam znane Święto Pracy.

Jest to oczywiście święto państwowe tak jak i w wielu krajach na całym świecie. 

Niestety z uwagi na to iż firma w której pracuję ma zasięg światowy, nie jest to dla nas święto i każdy przychodzi normalnie do pracy.

Cóż, jak powiedział kiedyś ktoś:

Ktoś pracuje, by wypoczywać mógł ktoś...

Życzę Wam wszystkim zatem udanego długiego weekendu  i co chyba najważniejsze słonecznej pogody!



niedziela, 29 kwietnia 2012

Depresyjny taksówkarz




Normalny dzień tygodnia, a właściwie wieczór, skończyłam pracę po północy i poszłam w kierunku postoju taksówek. Szłam z koleżanką, ona podeszła do pierwszej taksówki stojącej na postoju, ja do drugiej.

Zauważyłam, ze taksówkarz mojej taksówki dziwnie do nas wymachiwał i się uśmiechał.

Gdy już weszłam do taxi, uśmiech zgasł na jego twarzy, a on powiedział:

- Znam tą dziewczynę. Dlaczego nie wsiadła do mojej taksówki?

- Nie mam pojęcia. Poproszę na Orchard Road- odparłam.

- Eh. Znam ją, wiem gdzie mieszka, daleko stąd. Tak bym więcej zarobił tamtym kursem.- odpowiedział.

Widać, że taksówkarz był wielce zawiedziony, bo zamiast dostać dłuższy kurs, musiał się zadowolić moim kursem, który trwa zawsze ok. 15 minut i kosztuje jakieś 10 dolarów.
Zniesmaczona wysiadłam już przy swoim apartamentowcu i poszłam do domu, zapominając, że tak właściwie mogłam poprosić o rachunek, na którym widnieje numer taksówki. Normalny Singapurczyk tak by właśnie zrobił i na drugi dzień udałby się do korporacj, składając skargę na delikwenta.
Ja nie należę do takich ludzi, raczej współczułam temu człowiekowi, że taki z niego maruda…

Jakiś czas po tym zdarzeniu, wsiadłam znowu do taksówki i usłyszałam znajomy głos i głębokie westchnienie:

- Ehhhh….

Domyśliłam się kto to może być i miałam rację, to „Pan Depresyjny”, który zaraz dodał:

- Dlaczego ja mam takiego pecha i jak tutaj jeżdżę i stoi kilka osób czekających na taxi, zawsze do mnie podchodzi osoba z najkrótszym kursem?
W tym momencie nie wytrzymałam i odpowiedziałam:

- Proszę Pana, jeśli Pan mnie nie chce wieść to proszę mnie już tu wysadzić i będzie z głowy.
Na co Pan Depresyjny rzekł:

- Nie, w porządku, w końcu mi Pani płaci.

No cóz, nie da się ukryć… Kontynuowałam więc podróż, podczas której Pan Depresyjny zaczął opowiadać, że wcale nie jest w Singapurze tak kolorowo, że my Europejczycy przyjeżdżający tutaj tego nie widzimy itp. itd.

Na szczęście podróż minęła szybko i z prawdziwą przyjemnością wysiadłam z tej taksówki…

Wiadomo nie od dziś, że życie nie jest tylko pasmem sukcesów i zdarzają się sytuacje na które czasami nie mamy wpływu. Lecz pamiętajmy, ze narzekanie nic nie zmieni, ale może sprawy tylko pogorszyć…

Sobotni spacer




Planowaliśmy wybrać się z samego rana do Universal Studios na Sentosę jednak poranna burza trochę pokrzyżowała nam plany. Niemniej jednak pogoda się poprawiła i po kilku godzinach nie zostało śladu po niedawnej ulewie.

Zdecydowaliśmy wyjść coś zjeść i pozwiedziać trochę miasto.

Singapore Art Museum

Nasz spacer zaczęliśmy od Queen Street, gdzie mieści się Singapore Art Museum a po drugiej stronie ulicy jeden z katolickich kościołów Cathedral of the Good Shepherd ( tłum. Katedra Dobrego Pasterza). 

Przed samą katedrą widnieje pomnik naszego papieża Jana Pawła II, który został wzniesiony na upamiętnienie jego wizyty w Singapurze (wizyta ta odbyła się w 1986 roku, a statua  została wzniesiona w 20 rocznicę tego wydarzenia).

Statua papieża Jana Pawła II
Sama katedra Dobrego Pasterza jest najstarszym katolickim kościołem w Singapurze.
Dokładnie w czerwcu 1847 kościół został ukończony i poświęcony.

Wnętrze kościoła Dobrego Pasterza

Architekturą przypomina dwa słynne londyńskie kościoły: St Paul's, Covent Garden i St Martin-in-the-Fields. Jest to kościół katedralny rzymsko katolickiej archidiecezji, gdzie swoją siedzibę ma arcybiskup.



Zgłodnieliśmy i zdecydowaliśmy, że pójdziemy coś zjeść do pobliskiego food coartu mieszczącego się w Bras Basah Complex.

Potem wybraliśmy się na Malay Street, urokliwą uliczkę pełną małych stoisk z mnóstwem drobiazgów. Oczywiście nie omieszkałam nie skorzystać i zakupiłam kilka par kolczyków w „promocyjnej” cenie.

Malay Street

Najbardziej podobała mi się architektura okolicznych budynków, gdzie uwagę zwracały okna z pięknymi okiennicami.



Naszym następnym przystankiem był budynek Parkview Square. Już kiedyś zwróciłam na niego uwagę, gdy przejeżdżałam tamtędy taksówką i obiecałam sobie tu wrócić i przyjrzeć się mu z bliska.

Statua przed Parkview Square

Dowiedziałam się, że jest to jeden z najdroższych biurowców Singapuru. Został wybudowany za niecałe 88 miliońow SGD, czyli 220 milionów złotych!
Został zaprojektowany przez amerykańskiego konsultanta James Adams Design razem z singapurskimi DP Architects.


Gdy oddano ten budynek do użytku, mało firm było nim zainteresowanych. Dziś mieszczą się tam ambasady Austrii, Mongolii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Całość utrzymana jest w klasycznym stylu Art. Deco, a inspiracją był tu nowojorski budynek Chanin Building.

Jedna z rzeźb wzorowanych na nowojorskim budynku

Niestety nie wchodzilismy do środka budynku, ale na zewnątrz też mieliśmy co podziwiać.

Przed budynkiem utworzono piękny park z mini wodospadami. Na środku placu znajduje się statua złotego żurawia, który ma zapewniać bogactwo budynkowi. Głowę ma zwróconą w kierunku Chin, skrzydła rozpostarte i gotowe do lotu. Na piedestale umieszczono chiński poemat, mówiący o mitycznym żurawiu, patrzącym w kierunku świątyni (miejsca kultu w Hubei, w Chinach), który gotowy jest do długiego, powrotnego lotu.

Statua żurawia przed biurowcem

Ten plac przypomina wyglądem wenecki Piazza San Marco, z rzeźbami i posągami w około.
Można tu znaleźć mnóstwo figur znanych postaci z historii świata, w tym A. Lincolna, S. Dali, Mozarta, Chopina, Newtona, P. Picasso, W Churchilla, A. Einsteina i innych.



Oczywiście naszą uwagę zwróciła statua Fryderyka Chopina.



Cały budynek posiada bardzo dużó różnych motywów, rzeźb i ozdób. "Strzeżony" jest przez osiem gigantycznych posągów z włókna szklanego przedstawiających mężczyzn trzymających kule w swych rękach.

Zachwyceni architekturą Art. Deco wyruszyliśmy dalej w kierunku Arab Street. Ulica ta słynie przede wszystkim z wielu sklepów oferujących przepiękne arabskie materiały oraz dywany.

Arab Street
W jej pobliżu mieści się Sultan Mosque zwany też Masjid Sultan (w jęz. Malajskim). Jest to jeden z najważniejszych meczetów w Singapurze.

Sultan Mosque


I tu kończy się nasz spacer… Wsiadamy w metro i wracamy do domu.
Mam nadzieję, ze podobała się Wam nasza mała wycieczka.

środa, 25 kwietnia 2012

Piękne i bestie, czyli co piszczy w singapurskiej trawie




Pewnie zastanawialiście się czasem co za stworzenia można spotkać w Singapurze.

Otóż wszechobecne w Polsce koty i psy są tu niestety rzadkością. Myślę, że jest to związane z trybem życia Singapurczyków. Pracują oni do późnych godzin wieczornych a w weekendy często są poza domem, więc opieka nad zwierzątkiem jest dosyć utrudniona.

Ale możemy tu napotkać przypadkowo inne stworzonka…

U nas w mieszkaniu natrafialiśmy co jakiś czas na małe gekony, siedzące na ścianach lub na suficie. Są to bardzo sympatyczne i bojaźliwe zwierzątka, więc jak tylko zauważą, że w mieszkaniu pojawia się człowiek, szybko uciekają w najdalszy zakamarek.

Udało się mojemu chłopakowi czasami złapać takiego delikwenta, który zostawał bezpiecznie odtransportowany do pobliskiego ogrodu.

Na szczęście nasz apartament jest co jakiś czas odpowiednio dezynfekowany, dlatego ani razu nie spotkałam tu żadnego większego robala…

Niestety wracając po godzinie 23ciej do domu, przechodzę często obok food courtu zwanego Lau Pa Sat i mam czasem wrażenie, że chodnik się porusza. Staram się zawsze nie patrzeć na to, co tam tak biega, bo dobrze wiem, że to karaluchy! A już na sam widok tego paskudztwa robi mi się niedobrze.

Wszechobecne są też szczury które upodobały sobie większe kontenery ze śmieciami i tam grasują.

Ja jednak wolę nasze przyjazne gekony a także żółwie i rybki, które pływają sobie w małej sadzawce na parterze obok recepcji.

Kto lubi żółwie powinien się wybrać do Chinese Gardens, gdzie mieści się tzw. muzeum żółwi (The Live Turtle& Tortoise Museum). Można tam podziwiać różne gatunki tych zwierząt, niektóre bardzo egzotyczne i rzadko spotykane min. żółwie z 2 głowami lub 6 nogami.

Warto też poobserwować drzewa, gdzie kryją się liczne gatunki egzotycznych ptaków, których na pewno nie spotkamy w Europie. Jeden z nich daje nam się często we znaki, a to z powodu jego śpiewu, który jest czasami bardzo irytujący. Nazywamy go Woody Woodpecker, choć tak naprawdę nazywa się Koel, a w przetłumaczeniu na polski Eudynamys.



Gdy chcemy poznać i zobaczyć jeszcze więcej egzotycznych zwierząt to bardzo polecam tutejsze zoo, które zostało uznane za jedno z najlepszych zoo na świecie. Zwierzęta nie są trzymane w klatkach i posiadają bardzo duże wybiegi. Ewentualne bariery są niewidoczne dla odwiedzających, a niektóre zwierzęta poruszają się po zoo bez ograniczeń, np. różne gatunki małp, wiewiórki oraz ptaki.

Ciekawostka: Znalazłam ostatnio informację o tym, że z wrocławskiego zoo przetransportowano do Singapuru samicę hipopotama karłowatego o wdzięcznym imieniu Psotka, która będzie odpowiedzialna za podtrzymanie tego ginącego gatunku razem ze swoim singapurskim partnerem.




niedziela, 22 kwietnia 2012

Pogoda w niepogodę, czyli o klimacie słów kilka




Na całe szczęście zdążyłam się już w pełni przestawić na czas singapurski. Nawet udaje mi się wstawać po ósmej rano, żeby zejść na dół na śniadanie, co przez ostatnie kilka miesięcy było niemożliwe…

Siedząc pewnego dnia na śniadaniu i patrząc na bezchmurne niebo, stwierdziłam, że zapowiada się piękny i słoneczny dzień, więc wreszcie będę mieć czas by iść na basen i skorzystać z pięknej pogody.

        Nic badziej mylnego…

Jakieś pół godziny potem całe niebo pokryły ciemne, burzowe chmury i nici z opalania i kąpieli.

Jak widać na tym przykładzie, pogoda w Singapurze bywa bardzo zdradliwa.

Będąc w Polsce łatwo można było oszacować pogodę, wstając rano i spoglądając za okno.

Tutaj trzeba być przygotowanym na to, że nigdy nie wiadomo kiedy zacznie padać deszcz, więc parasol jest tu niezbędnym ekwipunkiem.

Singapur leży niedaleko równika, więc wilgotność powietrza jest bardzo wysoka i dość często pada deszcz. Pora deszczowa (monsunowa) przypada tu na listopad-luty, kiedy to deszcze równikowe towarzyszą mieszkańcom praktycznie codziennie.

Teraz wydawać by się mogło, że porę deszczową mamy za sobą i słońce świeci każdego dnia.
Niestety tak nie jest. 
Deszcz pada z podobną częstotliwością, lecz już nie tak intensywnie jak w porze monsunowej.

Dzień trwa tu ok. 12 godzin, od siódmej do siódmej. I tak każdego dnia, niezmiennie. Dlatego nie ma tu zmiany czasu z zimowego na letni i odwrotnie.

Temperatura powietrza przez cały rok jest podobna, waha się tylko o kilka stopni. Proponuję zajrzeć na stronę internetową, gdzie można dokładnie prześledzić jakie są najwyższe i najniższe temperatury w każdym z miesięcy. Oczywiście jest to tylko wyliczona średnia, więc zdarza się iż temperatury mogą być wyższe.

A poniżej kilka pytań, które zazwyczaj zadają nam różne osoby, ciekawe jak można znieść taki ukrop:

Czy klimat jest uciążliwy dla Europejczyka?
Czy nie jest ci słabo od tak dużej wilgotności jaka tam panuje?
Spocony jak szczur jest człowiek po chwili w takiej wilgotności? Czy z czasem idzie się przyzwyczaić?

Z moich doświadczeń mogę wam powiedzieć, że na początku zdarzało się, że było mi duszno. Ciężko mi się oddychało, czułam się jak w saunie. A to tylko dlatego, że nigdy nie byłam w takim klimacie i organizm tak właśnie zareagował. Z biegiem czasu przystosowałam się do wilgotności, wysokich temperatur i silnych deszczów. Po za tym nie zapominajmy, że tutaj wszędzie jest klimatyzacja, więc da się żyć w takim upale.

Pewnie wielu z was zazdrości takiego klimatu, ale powiem wam, że ja czasami tęsknię za zimnym powiewem wiatru lub chociażby mroźną zimą.

Singapurczycy czasem pytają, czy mamy cztery pory roku w Polsce i to oni nam zazdroszczą tego, że możemy obserwować zmiany w przyrodzie jakie zachodzą co jakiś czas.

Cudze chwalicie, swego nie znacie…



sobota, 14 kwietnia 2012

Jet Lag



Całkiem niedawno wróciłam z tygodniowego urlopu w Polsce, a nadal odczuwam tzw. jet lag, czyli skutki zespołu nagłej zmiany strefy czasowej.

Nie potrafię się przystosować do czasu singapurskiego, co powoduje, że siedzę do późna w nocy, a potem mam problemy z wstaniem do pracy...
Można powiedzieć, że teraz o wiele trudniej mi się zaaklimatyzować niż osiem miesięcy temu, gdy pierwszy raz przyjechałam do Singapuru.

A oto co znalazłam na temat fenomenu jet lag:

- skutki jet lag są większe w przypadku lotu na wschód,

- najczęstszymi następstwami zmian strefy czasowej są ogólne zmęczenie, zmniejszona szybkość reakcji, problemy z pamięcią i koncentracją. Czasem zdarzają się: uczucie wyczerpania, bóle głowy i nudności.

A tu kilka wskazówek, jak przygotować swój organizm na zmianę strefy czasowej (podaję rady w przypadku lotu na wschód, tak jak z Polski do Singapuru):

- już w samolocie powinno się przestawić zegarek na czas obowiązujący w kraju docelowym, by szybciej przyzwyczaić się do nowego rytmu czasu.

- należy spróbować usnąć w samolocie,

- spożywać produkty bogate w węglowodany,

- należy zrezygnować z alkoholu podczas lotu, ponieważ działa on silniej na pokładzie niż na ziemi, odwadnia nasz organizm i ogólnie opóźnia proces przystosowania się do nowej strefy.

- po przylocie należy się porządnie wyspać już pierwszej nocy w nowym miejscu,

- podczas 2 pierwszych dni należy unikać męczących aktywności,

- wbrew pozorom trzeba postarać się unikać środków nasennych i melatoniny, bo powodują one jeszcze większe rozregulowanie organizmu.

Myślę, ze przed większą podróżą warto zapoznać się z takimi poradami, żeby później nie chodzić "do tyłu"...

Więcej przydatnych uwag o pokonaniu jet lag możecie znaleźć na stronie Lufthansy.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Trzęsienie ziemi w Singapurze?



Ludzie ewakuowani z budynku przy Rochor Road

Jak zapewne większość z Was już słyszała, w dniu wczorajszym miało miejsce mocne trzęsienie ziemi na południowy zachód od indonezyjskiej Sumatry. Alarmy ostrzegające przed tsunami wydano praktycznie dla całego obszaru Oceanu Indyjskiego, w tym również Singapuru. Potem zostało jednak odwołane, gdy stwierdzono, że tsunami nie będzie takie jak się obawiano. 

Ok. godziny 17stej czasu singapurskiego ziemia zatrzęsła się lekko na 2-3 minuty. Tak relacjonowali mieszkańcy niektórych dzielnic Singapuru. Policja i SCDF (Singapore Civil Defence Force) otrzymało 38 telefonów informujących o wstrząsach.

Ja w tym czasie byłam na siódmym piętrze wieżowca na Raffles Place, w którym pracuję, jak zwykle pochłonięta pracą i nie miałam zielonego pojęcia o całym zamieszaniu. Nie odczułam także żadnych wstrząsów, nawet najmniejszych. Nie została zarządzona żadna ewakuacja, chociaż potem dowiedziałam się, że były takie budynki, z których ewakuowano ludzi.
Dopiero gdy wyszłam na lunch z koleżankami, ojciec jednej z nich zadzwonił zapytać się czy wszystko jest w porządku. 

I tak oto "przegapiłam" trzęsienie ziemi i Bogu dzięki za to. Raczej nie chciałabym się dowiedzieć jak to jest, choćby na te dwie minuty...

Po tym trzęsieniu zaczynam poważnie się zastanawiać, gdzie się wybrać na następny urlop. Bo Indonezję raczej sobie odpuścimy...




wtorek, 10 kwietnia 2012

Jedniodniowa wycieczka do Malaki

Dary składane bogom w taoistycznej świątyni
Pewnej słonecznej niedzieli wybraliśmy się na jednodniowe zwiedzanie malezyjskiego miasta Malacca. Ofertę takową wypatrzyliśmy w biurze RMG Tours które specjalizuje się głównie w wycieczkach na jeden dzień.

O godz. 8.00 rano czekaliśmy na nasz pick up pod hotelem Mandarin Orchard, spod którego kierowca busa zabrał nas na miejsce zbiórki. Gdy wysiedliśmy już na miejscu, zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie my  tak właściwie jesteśmy. Nasze obawy zniknęły, gdy patrząc w niebo zauważyliśmy kręcące się mozolnie koło Singapore Flyer…

Gdy wszyscy władowali się do autokaru i zostały załatwione formalności, pojechaliśmy w stronę Malezji. Chciałabym tu zaznaczyć, że nie potrzebowaliśmy żadnej wizy do Malezji. Wystarczyło, że mieliśmy ze sobą paszporty i Employment Pass.

W Johor Bahru przeszliśmy kontrolę paszportową i to dwukrotnie - raz na odprawie singapurskiej, a kawałek dalej na odprawie malezyjskiej. Dołączyła do nas wtedy nasza malezyjska przewodniczka, która towarzyszyła nam przez całą dalszą drogę.

Po drodze odwiedziliśmy fabrykę wyrobów z pewteru, czyli niskotopliwego stopu metali: miedzi, cyny i antymonu. Ze względu na swe plastyczne właściwości, wyrabia się z niego różne przedmioty do użytku codziennego, a także biżuterię. Wizyta ta była głównie nastawiona na sprzedaż gotowych wyrobów, w związku z czym nie za bardzo mi się to spodobało.

Prezentacja obróbki pewteru

Prawie gotowy produkt z pewteru

A tu znaki zodiaku
Przewodniczka opowiadała nam w trakcie jazdy dużo o historii i polityce Malezji. Wspominała również o gospodarce i o uprawach w tym kraju. Pokazywała i wyjaśniała nam nazwy drzew i krzewów pojawiających się od czasu do czasu wzdłuż drogi. Najbardziej zapadło mi w pamięć to, że Malezja jest jednym z głównych eksporterów i producentów oleju palmowego oraz kauczukowca. Potwierdzał to widok z okna autokaru - palmy olejne wydawały się głównym drzewem porastającym kraj.

Po ponad 4-godzinnej jeździe zrobiliśmy się głodni, ale czekał już na nas przygotowany bufet w hotelu Equatorial. Najedzeni wyruszyliśmy zwiedzać historyczne miasto. 


Kilkaset lat lemu Malakka przechodziła z rąk do rąk. Ok. 1400 roku powstał tu sułtanat Malakki, założony przez muzułmańskich emigrantów. Ponad sto lat później ziemie te zajęli Portugalczycy, którzy w 1641 musieli ustąpić i oddać ziemie Holendrom.
Podczas II wojny światowej kraj znajdował się pod okupacją japońską. Następni w kolejce byli Brytyjczycy, którzy władali tu do 1957 roku, gdy Malezja osiągnęła niepodległość.

Po dziś dzień znajdziemy w Malacce ślady po każdym z tych państw. 

Jedna w wielu wąskich uliczek Malaki

Malowidło w jednej ze świątyń

Dzielnica Chinatown
Pierwszym naszym przystankiem była taoistyczna świątynia Cheng Hoon Teng. Jest to najstarsza funkcjonująca po dziś dzień świątynia w Malezji. Uwagę zwraca tu pięknie zdobiona główna brama do światyni. W środku mamy kilka sal modlitewnych. Główna sala poświęcona jest bogini miłosierdzia, Kuan Yin. Inna z sal poświęcona jest bogom bogactwa i długowieczności. Sam budynek został wybudowany i urządzony zgodnie z zasadami feng shui.

Główny ołtarz w świątyni Cheng Hoon Teng


Główna brama świątyni

Modlitwy i palenie kadzideł przed świątynią

Najciekawszą rzeczą, którą usłyszałam o wyznawcach taoizmu od naszej przewodniczki, było to, iż palą oni różne papierowe przedmioty użytku codziennego (np. samochody, komputery, pieniądze, pralki, meble), aby zmarli mogli używać tych przedmiotów również po śmierci.


Następnie mieliśmy chwilę czasu wolnego, by kupić pamiątki i pozwiedzać okolicę. Pierwsze w oczy rzuciły się nam przepiękne kolorowe riksze z głośno grającą muzyką, kościół chrześcijański (Christ Church) zbudowany w 1753 r.  z oryginalną holenderską architekturą oraz wieża zegarowa Tan Beng Swee.

Jedna z kolorowych riksz

Kościół z holenderską architekturą

wieża Tan Beng Swee


Po przerwie udaliśmy się na pobliskie wzgórze, do kościoła Św. Pawła (St. Paul’s Church). Był on wybudowany już w 1521 r. Znajduje się tu pomnik Św. Franciszka Ksawerego jak również jego otwarty grób, gdyż jego ciało po jakimś czasie zostało przewiezione do kościoła jezuitów w Goa.

Św. Franciszek Ksawery

Kościół Św. Pawła
Po zejściu ze wzgórza naszym oczom ukazała się portugalska forteca zwana A Famosa. Jest jedną z najstarszych europejskich pozostałości architektonicznych w Azji. Niestety do dziś zachowała się jedynie mała brama fortecy zwana Porta de Santiago. Zrekonstruowana została dodatkowo wieża strażnicza z armatami.

Brama fortecy

Zrekonstruowane mury

Wróciliśmy do hotelu Equatorial, gdzie mieliśmy zbiórkę i wyruszyliśmy w drogę powrotną do miasta lwa.

Polecam odwiedzenie tego pięknego i historycznego miasta. Jestem jednak zdania, że jeden dzień może okazać się zbyt krótki, aby zobaczyć, co to miasto może nam zaoferować.



Spotkanie na frankfurckim lotnisku


W trakcie mojego powrotu z zimnej i wietrznej Polski, podczas dość długiego czekania we Frankfurcie (prawie 6 godzin...) na następny samolot, postanowiłam kupić coś w strefie bezcłowej. 

Weszłam do sklepu i po długiej chwili namysłu kupiłam masę cukierków, owocowy likier i kosmetyki. Gdy szłam do kas, miałam do wyboru podejść do wkurzonej i zmęczonej życiem kobieciny lub uśmiechającej się zapraszająco Azjatki. Bez namysłu wybrałam drugą opcję.
 Dzień dobry. Poproszę Boarding Pass oraz paszport. - powiedziała uśmiechając się Azjatka i po chwili dodała:
 O jedzie Pani do Singapuru! Jak miło. Moja mama pochodzi z tamtych terenów a dokładnie z Johor Bahru. Rozumiem, że na wakacje?
Gdy wytłumaczyłam jej, że ja tam mieszkam i pracuję, zapytała to o co większość ludzi mnie pyta:
 I jak podoba się Singapur? Taki bezpieczny i czysty kraj, nie to co tutaj...
Niestety rację przyznać musiałam.
 I planuje Pani tam zostać? Niech Pani tam zostaje jak najdłużej, nic Pani nie straci. Życzę powodzenia, dalszych sukcesów i miłej podróży w takim razie!
Kobieta wiedziała, co mówi...

Po tym tygodniu w Polsce, trochę już tęskniłam za tym uporządkowanym, schludnym i gorącym krajem.

Gdyby nie moja rodzina oddalona o tysiące kilometrów, nic by mnie nie trzymało już w tej naszej Ojczyźnie.

Singapur przywitał mnie niestety burzą z gwałtowną ulewą i piorunami. Chmury były tak nisko, że wierzchołki wieżowców na Raffles Place nikły w obłokach...

piątek, 6 kwietnia 2012

Przedświąteczne zakupy

Z okazji iż zawitałam na tydzień do Polski, zaczęłam się przyglądać jakie są różnice między kupowaniem w polskim sklepie a takim w Singapurze.

Po pierwsze nie ukrywajmy, że Polacy są narodem marudnym, lubującym się w umartwianiu, które zresztą udziela się słuchającym. Mało się też uśmiechamy na co dzień, a taki brak uśmiechu da się zauważyć szczególnie, gdy podchodzimy do kasy z zakupami. 

Panie kasjerki traktują ludzi przedmiotowo, skupiając całą swoją uwagę w większości na jednej czynności - byle by szybko skasować towar. Już skasowane zakupy lądują bez ładu na pobliski blat.
Potem trzeba się w miarę zwinnie uwinąć i pozbyć zakupów, bo już po chwili lądują tam zakupy następnego klienta. No i oczywiście wypada mieć ze sobą jakąś torbę, bo w innym wypadku trzeba dokupić reklamówkę.

Singapurczycy natomiast charakteryzują się brakiem pośpiechu. Lubują się też w staniu w kolejkach - obojętnie czy to kolejka do kasy czy do ulubionej restauracji. Cierpliwość i zrozumienie nie jest im obce. Kasjerzy w sklepach też się nie śpieszą. Gdy podchodzimy to kasy, nie musimy wykładać towarów z koszyka, kładziemy go tylko na taśmę, a kasjer zajmuje się już resztą - kasuje towary, wkłada je do reklamówek i gotowe. Pozostaje tylko zapłacić i życzyć sobie wzajemnie miłego dnia...

Myślę, że obydwa narody mogły by się od siebie trochę nauczyć. 
Polakom na pewno przydałoby się więcej uśmiechu na twarzy i trochę cierpliwości, a Singapurczycy mogli by się nauczyć załatwiać niektóre rzeczy żwawiej, co usprawniło by z pewnością obsługę klienta.

Na koniec link do AMA mojego chłopaka, gdzie możecie się dowiedzieć, co można kupić za 50 zł w Singapurze:

AMA Singapur zakupy za 50 zł